Niecałe dwa tygodnie przed świętem Luny wszyscy zaczęli odczuwać presję wywołaną zbliżającą się imprezą. Zestresowani magowie uczęszczali na dodatkowe zajęcia bez najmniejszej skargi, a wampiry trenowały po nocach, dając z siebie maksymalne ilości energii. Nie było nikogo, kto mówiłby, że wszystko zostało już przygotowane, każdy miał świadomość, że przez te kilkanaście dni, zarówno uczniów jak i nauczycieli czekało sporo pracy.
Soboty i niedziele były mimo wszystko luźniejsze, bo odpoczynek od lekcji i pracy pomagał zregenerować siły, a także oczyścić umysł od zmartwień.
To właśnie w sobotę rano Shirley postanowiła złożyć mi niespodziewaną wizytę.
– America! – wpadła z impetem do mojego pokoju, nie zwracając uwagi na to, że mogłam stać pod drzwiami. W ostatniej chwili udało mi się odskoczyć i uniknąć zderzenia z twardą, drewnianą powierzchnią. Wyratowałam się przed olbrzymim siniakiem. Już widziałam minę Zandera, gdybym wparowała na w– f z gigantycznym limem pod okiem. Od razu błędnie założyłby, że ktoś mnie pobił, wpadłam na drzewo, albo co gorsza, znów walczyłam z kimś na zajęciach Czterech Żywiołów.
Nastolatka zatrzymała się i spojrzała na mnie z zaskoczeniem. Zauważyła podręcznik o historii magii.
– Mamy początek weekendu, a ty się uczysz? – zdziwiła się, podejrzliwie lustrując lekturę. Jej mina i wygięte w grymasie usta świadczyły o tym iż miała nadzieję, że zaprzeczę. W końcu kto normalny uczyłby się w sobotę?
Odetchnęłam i zacisnęłam palce na książce, trzymanej w dłoni. Moje serce wciąż biło jak oszalałe z powodu niespodziewanej wizyty, ale szybko się uspokoiłam.
– Pan Sampe się na mnie uwziął – odparłam zgodnie z prawdą. Kiwnięciem głowy wskazałam biurko zawalone notatkami z poprzedniego wieczoru. – Jeśli chcę mieć dobre oceny, muszę się przyłożyć do nauki.
Shirley skrzywiła się z niesmakiem. Dla czarownicy, która częściej chodziła na zajęcia z samoobrony niż normalne lekcje, niechęć do nauki i wysiłku umysłowego było czymś zupełnie normalnym. Co prawda nastolatka nie miała złych stopni, bo starała się uważać w szkole i systematycznie odrabiać prace domowe, ale nie można było powiedzieć, że zaliczała się do grona najlepszych uczniów.
– Dobra, trudno, później się pouczysz. – Chwyciła mnie za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę wyjścia na korytarz. – Potrzebuję jednej pary.
Ściągnęłam brwi i zaparłam się nogami o podłogę. Dziewczyna spojrzała na mnie nie rozumiejąc, dlaczego ją spowalniałam.
– Jakiej znowu pary? – było mi niewygodnie, więc rzuciłam książkę na łóżko. Nie było daleko, więc przedmiot łagodnie odbił się od materaca i nieuszkodzony, ułożył okładką skierowaną ku górze. – Gdzie mnie ciągniesz?
– Na salę gimnastyczną. – Shirley wzruszyła ramionami. – West próbuje mnie zaciągnąć do tańca. Nie zamierzam robić z siebie kretynki przed kumplami z grupy, więc mnie zastąpisz.
Znieruchomiałam.
– Pan Aiden chce z tobą tańczyć? – otworzyłam usta.
Dziewczyna pokręciła głową.
– Jasne, że nie wariatko – zaśmiała się. – Wszyscy tańczą. Konkretniej, walca.
Nadal nie rozumiałam. Moja zdezorientowana mina musiała wyglądać komicznie. Idealnie dopasowała się do pytania, które zadałam po sekundzie przetwarzania informacji:
– Czemu robicie to na zajęciach z samoobrony?
Shirley przewróciła oczami i ciężko westchnęła. Stanęła i obróciła się.
![](https://img.wattpad.com/cover/250337935-288-k236281.jpg)
CZYTASZ
Przebudzone shoty
FantasyDla tych, którzy chcą wiedzieć więcej... a raczej czytać więcej. Rozdziały bonusowe, walentynkowe, prima aprillisowe, świąteczne i wszelkie, które powstały w uniwersum Przebudzenia. Także te spoilerowe, więc wchodzisz na własną odpowiedzialność!