Special 9 - Zimowe paczki - ☆

48 5 7
                                    

Dziś wyjątkowo special napisany nie przeze mnie, ale przez @UsernameFelix :D  Jest genialny i płynnie nawiązuje do Zimowego treningu, więc uznałam, że wam go tutaj dodam <3

_________

Już od samego rana Vash nie do końca wiedział, co powinien ze sobą począć. Po całodobowych ekscesach treningowych, które odbyły się zaledwie kilkanaście godzin temu, nabawił się okropnego kataru. Na szczęście tylko kataru, bo gdyby nie łaskawie przyniesione przez Casimira kule Breudle'a bez wątpienia na przeziębieniu by się nie skończyło. Z wszystkich przypadłości, jakie mogły dopaść Vasha Fighetona po tak wyczerpującej dobie, ta była w zasadzie najlżejszą. Tak przynajmniej sądził on sam. Jego żona nie patrzyła na całą sytuację z tak optymistycznej perspektywy. Nic nie mogło powstrzymać ciężarnej wampirzycy przed wszczęciem rabanu na całą siedzibę Rady. Vash, który zasnął praktycznie od razu po powrocie, nie zdążył choćby spróbować uspokoić wściekłej żony. Jedyne, czego dowiedział się już po przebudzeniu, to że wiele działo się podczas jego niedyspozycji. Ta noc zdecydowanie nie należała do spokojnych. Co jednak istotne, przesadzona najpewniej, reakcja Ayanne przyniosła oczekiwane skutki. Vashowi nie tylko dostarczono do pokoju śniadanie, które mógł ponadto zjeść w łóżku, ba, otrzymał nawet kategoryczny nakaz nieangażowania się w sprawy zawodowe przez co najmniej cały najbliższy dzień. Jeśli wierzyć posłańcowi, taką wolę wyraził sam Najwyższy Radca.

Figheton nie czuł się zaskoczony. Jeśli istnieli ludzie, którzy byli w stanie wpłynąć na decyzje Casimira, to do grupy tej bez wątpienia należała Ayanne. Koniecznie rozwścieczona.

Przymusowy urlop nie był mu na rękę. Po przespaniu bitych czternastu godzin czuł się o dziwo całkiem nieźle i gdyby nie kompletnie zatkane drogi oddechowe mógłby uznać się za całkiem zdrowego. Jednak gdy powiedział o tym żonie, ta w ogóle nie chciała o tym słyszeć. Ani praca, ani szermierka, ani nawet wypełnianie raportów czy inny rodzaj papierkowej roboty nie wchodziły tego dnia w grę. Jedynym, co wywalczył, było pozwolenie na przemieszczanie się po budynku Rady. Słaba pociecha, ale umarłby z nudów, gdyby przez cały dzień jedynym widokiem był sufit jego własnej sypialni.

Jeszcze przed południem Vash ubrany po cywilnemu zaczął przechadzkę po siedzibie. Cisza panująca wokół zdawała się ciężka, wręcz oblepiająca i choć pasowała do charakteru tak dostojnego budynku, to jednak nie wydała się Fighetonowi naturalna. Zwykle o tej porze nie przechadzał się ot tak korytarzami, zbyt pochłaniały go obowiązki. Nie pamiętał kiedy ostatnio miał dla siebie wolne popołudnie. Nie byłoby tak źle, gdyby dzielił je z partnerką, dla niej jednak Casimir nie zrobił wyjątku i wampirzyca od samego rana siedziała za zamkniętymi drzwiami biura przykryta po sam nos stertą ważnych, mniej ważnych i kompletnie nieistotnych papierów. Ciąża była w zbyt wczesnym stadium, by choćby myśleć o macierzyńskim, a żadna inna forma urlopu bez okazji nie wchodziła w grę. Vash był skazany wyłącznie na swoje towarzystwo.

Choć może nie do końca, go gdy tylko o tym pomyślał zza drzwi, które miał po swojej lewej dotarły do jego uszu stłumione westchnięcia i posapywanie. Pokój, który się tam znajdował, był ośrodkiem segregacji poczty. To do niego trafiała cała korespondencja pracowników Rady, której nadawca wyraźnie nie opisał jako priorytetowej i która nie posiadała pieczęci pozostałych siedzib Rady. Priorytety wraz z korespondencyjną dokumentacją szły bowiem prosto do rąk własnych swoich adresatów. Pozostałe listy zalegały we wspomnianej sortowni, czekając tam na swoją kolej. A ta czasem nigdy nie nadchodziła.

Każdy, kto prowadził korespondencję z Radą wiedział, że listy należy odpowiednio oznaczać. Te bez oznaczenia pochodziły zatem od niewtajemniczonych magów i wampirów. Nie traktowano ich do końca poważnie, zwykle zresztą poważne nie były. Na adres najważniejszego budynku w magicznym świecie przychodziły przeróżne rzeczy – od ulotek reklamowych, przez formularze prenumerat, aż po donosy czy zażalenia skłóconych sąsiadów. Na nazwisko samego Casimira przychodziło dziennie po kilkanaście różnej treści liścików. Nie było opcji, by Najwyższy Radca choćby źrenicą otarł się o ich treść − znacznie więcej znacznie ważniejszych spraw spoczywało na jego barkach.

Przebudzone shotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz