Z tej misji wracali wyjątkowo zmęczeni. I nie chodziło o to, że demonów było jakoś specjalnie dużo. Po prostu. Bez Aleca wszystko wydawało się trudniejsze. Musieli się bez przerwy pilnować, bo nie było nikogo, kto strzegłby ich pleców i w porę ostrzegł przed niebezpieczeństwem. Nie mieli też planu, bo te zawsze ustalał Alec. Jakby tego było mało, ani Isabelle, ani Clary nie ufały do końca Jace'owi. Co chwila oglądały się na niego, czy wciąż był z nimi. Zarówno fizycznie jak i psychicznie.
Dlatego, z ulgą, przyjęli koniec dyżuru i powrót do Instytutu. Nawet, jeśli oznaczało to konieczność wyjaśnienia wcześniejszego zajścia.
- Jace...
- Tak, Izzy – westchnął blondyn. – Idę do Aleca. – Był zły, zmęczony i po brzegi wypełniony poczuciem winy. Jedyne, czego chciał to iść do brata i paść przed nim na kolana. Błagając o wybaczenie. No i może spać. Przez następny tydzień!
- Ale na pewno nie sam! – zastrzegła Isabelle biorąc się pod boki.
- Słuchaj, Iz. – Naprawdę nie miał ochoty na kłótnie z siostrą. Dość już sprzeczek pomiędzy rodzeństwem. – To sprawa między nim a mną. Musimy omówić to sami.
- Już ja widziałam, co się dzieje, kiedy „omawiacie coś" – zrobiła z palców cudzysłów – sami.
- Teraz będzie inaczej! – Nie zamierzał ustąpić.
- Czyli jak?! – krzyknęła. – Jak, Jace?! Zamiast okładać pięściami, skopiesz go?! A może, od razu, wyciągniesz serafickie ostrze? Po, co brudzić sobie ręce?! – wrzeszczała nie przejmując się tym, że ktoś mógł ją usłyszeć. – No powiedz, Jace! Jak tym razem chcesz skrzywdzić mojego brata?!
- Naszego brata – poprawił ją.
Dziewczyna prychnęła wściekle.
- Kochający braciszek się znalazł!
- Przestań, Izzy! – Czuł, jak pod powiekami zbierały u się łzy. Wiedział, że zasłużył na to i na wiele więcej. Ale słuchanie pretensji Isabelle i patrzenie na jej wykrzywioną nienawiścią twarz bolało. Na pewno mniej niż Aleca bolały jego ciosy. I słowa, których żałował jeszcze bardziej niż wymierzonych uderzeń. Tym bardziej, że żadne nie było prawdą. Co mu odbiło? Dlaczego to powiedział? – Proszę... - szepnął. – Ja... Nie wiem, co się stało. Straciłem kontrolę.
- Acha. – Pokiwała głową z udawanym zrozumieniem. – Nie wiesz, co się stało. I dlatego mam cię puścić do chłopaka, którego prawie zakatowałeś. Bo przecież nie chciałeś! I pewnie teraz też nie chcesz!
- Nie... Izzy, posłuchaj...
- Nie, Jace! To ty posłuchaj! Nie pozwolę ci zbliżyć się do Aleca bez obstawy. Przynajmniej na razie. Wszystko, co będziesz chciał mu powiedzieć, powiesz w mojej obecności. Czy ci się to podoba, czy nie! Słuchasz mnie, Jace? Jace?!
Gdzieś, w połowie wywodu Isabelle, Jace poczuł, że mu słabo. Zaraz doszły do tego zawroty głowy a na końcu potworny ból przeszywający trzewia. Osunął się na kolana jęcząc. Z trudem łapał oddech. Zaraz, tuż obok, znalazły się Isabelle i Clary, blade i wystraszone. A on wiedział, że to nie o niego powinny się bać. To nie był jego ból. Tylko nie miał, jak im tego powiedzieć.
- Jace? Co ci jest? Jesteś ranny?
- A... A... - Gardło miał ściśnięte, runa parabatai pulsowała bólem tak wielkim, jak jeszcze nigdy. – Alec! – wydusił wreszcie. – To Alec!
Isabelle zrozumiała od razu. Zostawiła blondyna i pobiegła do pokoju drugiego brata licząc, że tam go znajdzie. I, że cokolwiek się stało, nie będzie za późno.

CZYTASZ
Za wszelką cenę
FanfictionAlec, by chronić swoje rodzeństwo, gotów jest poświęcić wszystko.