Tsukishimę nigdy nie obchodziły kolory. Zawsze twierdził, że widząc je świat wciąż byłby czarny i biały. Dlatego też nigdy do nikogo się nie uśmiechał. Nie szukał bratniej duszy. Nie starał się. Bowiem w tym świecie ludzie wiedzieli. Uśmiechali się do siebie i wiedzieli. Wiedzieli kto mimo wszystko zostawi w ich sercu głęboką ranę. Ich wyborem było, to kogo wpuszczali do swojego życia. Oczywiście, istnieli i tacy, których los pokarał. Tacy, którzy nigdy nie dostrzegli kolorów. Krążyła pogłoska - Wierzono, iż jeśli w tym życiu nie widzisz kolorów, płacisz za zbrodnie, które popełniłeś w poprzednim. Ludzie szaleli, by tylko zobaczyć błękit nieba, czerwień krwi... By zwyczajnie odkryć kolor oczu ukochanego, czy też ukochanej. Szaleli, by ujrzeć coś więcej po za czernią, bielą i szarością. A mimo to 'tolerancja' dla niektórych wciąż była zupełnie obcym pojęciem. Jeśli chłopak miał za bratnią duszę chłopaka lub dziewczyna dziewczynę, mówiono, iż 'bogowie musieli się pomylić'. Jeśli twoja skóra była bardziej czarna niż biała czy też szara, dla nielicznych byłeś wyrzutkiem. W świecie gdzie rządziła tylko czerń i biel nietolerancja nie była tak wielkim problemem, lecz wciąż istniała. Jednak podczas, gdy wszyscy tracili głowę dla kolorów, Tsukishima nie chciał nawet o nich słyszeć. Kolory nie były mu potrzebne do zdobywania wiedzy, do rozwijania się i doskonalenia. W swoim życiu nie widział miejsca dla miłości. Nie widział potrzeby dla kolorów. To śmieszne jak jedna osoba może wszystko zmienić. Wiem, że opowiadanie miało długą przerwę, ale wróciłam z nową mocną, weną i pomysłami i tym razem bez większego zwlekania napiszę je do końca.