Rozdział 1- szum wiatru, śpiew ptaków

2.5K 145 157
                                    

Stałem tam. Czułem przyjemny, poranny wiatr we włosach. Widziałem wschód słońca, wieżowce i drzewa. Słyszałem śpiewy ptaków i rozmowy uczniów. Typowy poranek w moim gimnazjum.

- Nie mogę... - Westchnąłem. Przeskoczyłem kolejny raz barierkę i wróciłem na dach. Wziąłem swój żółty plecak i założyłem trampki spowrotem na stopy. Jak to jest, że mimo tych wszystkich okropnych rzeczy, które mi się przytrafiły, nie mogę odebrać sobie życia? Na co ja mam jeszcze nadzieję...?

Poprawiłem czarny mundurek i zszedłem po schodach. Nagle usłyszałem te nieznośne huknięcia. Spojrzałem w stronę blond czupryny i jego bandy.

- Oi, deku! Znowu mamroczesz, wiesz! - Warknął. - To mocno wkurza!

- P... Przepraszam, Kachan. - Szepnąłem.

- Masz to o co cię prosiłem?! - Wyciągną w moim kierunku swoją dłoń. W pośpiechu wyjąłem z plecaka drożdżówkę, którą zdążyłem kupić przed szkołą.

- Z dżemem?! Czy ja mówiłem nie wyraźnie!? Bez nadzienia, głąbie! - I znów to samo. Wiśniowa maź rozprysła mi się na twarzy i włosach, oraz zabarwiła czarną marynarkę. - Wbij to sobie do głowy. Nie lubię nadzienia. Następnym razem przynieś takich cztery!

- Ale Kachan, nie starczy mi z kieszonkowego...

- Myślisz, że to mnie obchodzi!? Skołuj pieniądze od matki, a tera- nie dokończył, bo w korytarzu rozbrzmiał dzwonek.

Poszliśmy do sali. Zapytałem się, czy mogę się umyć, pokazując nauczycielowi w jakim stanie jestem, jednak on odpowiedział, że miałem na to całą przerwę, a teraz muszę czekać do końca lekcji.

Usiadłem w swojej ławce, gdy nagle poczułem coś z tyłu głowy. Zanim zdążyłem po to sięgnąć, dostałem takich jeszcze cztery. Zrozumiałem, że to guma do żucia. Teraz wyglądałem jak chodzący stół szwedzki.

Jak tylko lekcja dobiegła końca, wbiegłem do toalety. Spojrzałem w lustro. Szybko przemyłem twarz i włosy. Wyjąłem z piórnika nożyczki i delikatnie, pasemko po pasemku ucinałem włosy. Moje loki nie wyglądały teraz tak wystrzałowo, ale nie było tak źle, oraz nie było już w nich gum.

Wyszedłem na korytarz. Mijałem kolejno rozbawione spojrzenia. Starałem się je ignorować, jednak nie miałem siły. Ponownie wbiegłem na dach budynku, szybko zdjąłem buty, rzuciłem plecakiem i wyskoczyłem za barierkę. Podbiegłem do krawędzi dachu i tym razem bez wahania odbiłem się najdalej jak mogłem.

Znowu czułem ten przyjemny wiatr we włosach. Słyszałem śpiew ptaków i śmiechy szczęśliwych uczniów. Wszystko wydawało w zwolnionym tempie.

Wtem poczułem wokół siebie silne ramiona. Spojrzałem w górę. Zobaczyłem niebieskie oczy i blond fryzurę. Nie mogłem uwierzyć. Przede mną stał jedyny w swoim rodzaju All might! Mój idol, którego podziwiałem od maleńkości.

- A... All... M.. M..

- O to ja, we własnej osobie! - Zaśmiał się. - Następnym razem uważaj, by nie spaść! - Spojrzał na mnie takim wzrokiem, że domyśliłem się, że doskonale wie, że to nie było poślizgnięcie się czy coś. - Mam mało czasu... Muszę pędzić! Pamiętaj, że każde życie jest cenne więc nie warto się go pozbawiać.

- A.. Ale mam jedno pytanie! Czy... Czy mogę być bohaterem takim jak ty bez indywidualności!? Czy mogę ratować ludzi z uśmiechem, jak ty!? Proszę! - Wykrztusiłem z siebie.

Zakłopotany mężczyzna odchrząkną i odwrócił się. Wyskoczył w dal na pożegnanie szepcząc "prawie każde... "...

Oniemiałem. Znałem odpowiedź na to pytanie, jednak nie sądziłem, że otrzymam odpowiedź od mojego idola i to jeszcze w taki sposób. Nie miałem już siły.

Z oczami wgapionymi w ziemię znów kroczyłem między szafkami, jednak tym razem na korytarzu była grobowa cisza. Każdy spoglądał w moją stronę.

- Oi, deku! - Usłyszałem. - Co to miała być za akcja!? Wszyscy widzieli przez okno! - Warknął Katsuki. - Szukasz atencji!? Wiedz, że nawet jeśli się zabijesz nie przy ciągniesz niczyjej uwagi! - Te słowa mnie dobiły. Spojrzałem mu w oczy i się pusto uśmiechnąłem.

- Właśnie dlatego chcę zginąć, Katsuki Ba-ku-go. - Przeliterowałem jego nazwisko. Jego oczy się rozszerzyły. Pociągną mnie za szelkę plecaka i walną o szafki.

- Ty mały- Nie dokończył. Puścił mnie i odszedł bez słowa. Spojrzałem w ziemię...

Następny dzień zaczął się jak zwykle. Odłożyłem pamiętnik do plecaka i wyjąłem z niego swój stary zeszyt z różnymi analizami na temat bohaterów.

Przeglądałem kolejno stronę po stronie i coraz bardziej się załamywałem. Do niczego już mi nie były potrzebne, więc wyjąłem długopis. Zdjąłem z niego skuwkę i wylałem tusz na papier. Nie obchodziło mnie już to co się z tym stanie. Zamknąłem zeszyt i podniosłem głowę. Zauważyłem, że już nikogo nie ma w sali.

- Oi, deklu! - Bakugo znów przyszedł ze swoimi kolegami się nade mną znęcać. - Co tam masz?! - Jego kolega zabrał z ławki zeszyt i podał blondynowi. - Serio?! Analizy bohaterskie!? Jesteś totalnie świrnięty, jeśli myślisz, że masz jakieś szanse! - Spojrzałem mu pusto w twarz. Nie miałem ochoty mu odpowiadać więc po prostu się uśmiechnąłem.

Wziąłem swoje rzeczy i spakowałem do plecaka już nie zabierając im tego zeszytu. Wyszedłem z sali i ruszyłem w stronę męskiej toalet. Wyjąłem nożyczki i przejechałem nimi po żyłach na nadgarstku. Krew wypłynęła mi spod skóry. Wtem w drzwiach stanęła pani woźna. Szybko owinęła mi nadgarstek papierem toaletowym by prowizorycznie zatamować krwawienie.

Zadzwoniła na pogotowie, które przyjechało dosyć szybko. Zabrało mnie do środka karetki. Czułem na sobie wzrok uczniów. Nic nie mówiłem do końca drogi do szpitala. Opatrzono mi nadgarstek i zeszytu ranę. Moja mama się nie zjawiła w szpitalu. Odebrała mnie moja ciotka Mitsuki.

- Izuku...- Szepnęła - Mój syn w domu, opowiadał mi co się stało. I wiedz, że cokolwiek ten mały skurwiel ci powie, nie musisz go słuchać.

- Ciocia chyba nie wie do końca o co chodzi...

- Nie, naprawdę. To są jego słowa. "Czemu zawsze ten mały deku musi się mnie słuchać! ". Nie wiem co on ma w głowie, ale w tej kwestii posłuchaj go ostatni raz i nigdy więcej nie próbuj samobójstwa. - Spojrzała w lusterko, tak by zobaczyć mnie. Uśmiechnąłem się lekko i starałem się zdrzemnąć. Mój dom był dosyć daleko od szpitala.

Już następnego dnia wróciłem do szkoły, bo w końcu w domu nie ma nikogo, kto by pilnował, bym się nie przemęczał. Mimo, że minąłem Bakugo, to o dziwo nic mi nie zrobił. Obejrzałem się zdziwiony za nim, jednak jego koledzy nie byli już tacy mili. Popchnęli mnie na ziemię.

- Znowu ten atencjusz odwalił tą akcję z samobójstwem. Debilu, kiedy znormalniejesz!? A nie, chwila, ty już jesteś zwykłym, normalnym idiotą bez indywidualności!

Wstałem ignorując zaczepki innych i znów wróciłem na dach. Chciałem znowu poczuć tą adrenalinę tuż przed śmiercią i skoczyć, jednak przypomniały mi się słowa cioci.

Co jeśli Kachanowi - tfu! - Bakugo na mnie zależy? Szybko potrząsnąłem głową, by wypędzić tę myśl. Zaśmiałem się cicho z własnej głupoty wszedłem na dach i znów skoczyłem.

Znowu czułem ten przyjemny wiatr we włosach. Słyszałem śpiew ptaków i śmiechy szczęśliwych uczniów. Wszystko wydawało w zwolnionym tempie.

Tym razem nic mi nie przeszkodziło. Poczułem silne walnięcie o bruk. Pęknięcia kości, i pojawienie się głębokiej rany. Ostatnie co udało mi się dostrzec to moja krew na chodniku i czyjeś buty pędzące w moją stronę.

- rozdział pierwszy - Szum wiatru, śpiew ptaków - zakończony

Dancing With Your Ghost (Zawsze Obok Ciebie)|| Dead deku au || BakudekuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz