Rozdział VIII

22 7 17
                                    

Daichiego coraz mniej śmieszyła ta sytuacja.

- Słuchaj. Nie wiem, ile zapłacili ci tamci kretyni, ani jakim cudem dowiedzieli się o tych listach, ale...

- Nie Daichi, to ty posłuchaj – ton nieznajomego zmienił się na zirytowany. – Wyobrażaj sobie co chcesz, ale prawda jest taka, a nie inna. Napisałeś do mnie list. List do Śmierci. Miło mi cię poznać. Chociaż szczerze nie sądziłem, że będziesz taki trudny w obyciu.

Sawamura pokręcił głową. Z tego wszystkiego coraz bardziej zaczynała go ona boleć. Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał. Było mu zostać w domu.

- Twój ojciec zmarł na zawał kiedy byłeś w pierwszej klasie liceum. Dowiedziałeś się o tym w momencie, kiedy miałeś jechać z drużyną na swoje pierwsze zawody siatkarskie. Przegraliście, a ty tamtego dnia postanowiłeś opuścić z drużynę, bo obwiniałeś się za śmierć ojca, bo nie pochwalał on twojej pasji do siatki. Twoja matka odeszła przez raka płuc kiedy kończyłeś akademię policyjną. Twój owczarek został śmiertelnie postrzelony w trakcie jednej z akcji, osłaniając cię swoim ciałem.

Daichi kolejny raz pokręcił głową.

- Zamorduję Ennoshitę za przekazywanie tobie informacji z mojego życia. Nie wiem kim jesteś, ale zaczynasz mnie wkurwiać, więc zostaw mnie, nim jeszcze nic ci nie zrobiłem. – nie czekając na odpowiedź ze strony czarnowłosego, Daichi odwrócił się do niego plecami, kierując się do postoju taksówek.

Naprawdę miał dość tego popieprzonego wieczoru.

- Wiesz dlaczego wtedy nie umarłeś, mimo tego, że połknąłeś odpowiednią dawkę leków? Kana kazała mi cię uratować.

Daichi zatrzymał się w półkroku jak sparaliżowany. Czuł jak cała krew odpływa mu z twarzy.

Nieznajomy już się nie uśmiechał w głupawy sposób, jego mimika była całkowicie poważna. Wciąż z dłońmi w kieszeniach kurtki podszedł do Daichiego, patrząc na niego z góry przez minimalną różnicę ich wzrostu.

- To było we wtorek, tydzień po pogrzebie, po godzinie dwudziestej. Wyszedłeś z domu pod pretekstem upicia się w barze, ale ty już wtedy miałeś ukryte pudełka po lekach w kieszeniach wewnętrznych kurtki. W drodze do motelu, gdzie wynająłeś dzień wcześniej na tę noc pokój, poszedłeś do monopolowego i kupiłeś dwie butelki whisky oraz paczkę fajek, mimo tego, że brzydziłeś się nimi. Motel był obskurny, ale z dala od ludzi, a tego potrzebowałeś. Recepcjonistka w motelu miała na imię Iki, zapamiętałeś to bo zwróciłeś jej uwagę, że ma odwrotnie przyczepioną plakietkę z imieniem, a przez swojego męża byłeś zbyt wielkim perfekcjonistą żeby nawet w chwili śmierci, nie zwrócić na taki drobiazg uwagi. Kiedy tylko znalazłeś się w środku, zamknąłeś drzwi od wewnątrz. Ściągnąłeś buty oraz kurtkę, kupiony alkohol wraz z lekami rzucając na materac łóżka. Każdy twój ruch był robiony automatycznie, pozbawiony emocji. Usiadłeś na krawędzi materaca, stare sprężyny wbijały ci się w tyłek, ale to też miałeś gdzieś. Wyciągnąłeś telefon i przez godzinę przeglądałeś zdjęcia. Były tam zdjęcia z liceum, z pierwszych dni w akademii, z waszego ślubu, ślubu Kenjiego i Koutarou, pierwszych dni Kany...

- Dość – wychrypiał Daichi prze ściśnięte gardło. Nie miał sił słuchać tego wszystkiego, przezywać tamten dzień od nowa... - Przestań. Kto ci to wszystko powiedział? Nikomu nie mówiłem o tym, co chciałem zrobić.

- Byłem tam razem z tobą, Daichi. Dlatego pamiętam to tak szczegółowo. – odpowiedział, ciągle tym pozbawionym emocji głosem. – I wiesz o tym, że Kana też tam była. Słyszałeś ją.

Ciche skrzypnięcie zawiasów drzwi i dźwięk bosych stóp na panelach.

- Tato? Tato, wstawaj, zaraz będzie śniadanie!

Daichi jęknął, kiedy usłyszał pisk córki. Nakrył się bardziej kołdrą, przewracając się na drugi bok.

- Nie teraz myszko, tatuś jest zmęczony. – wymamrotał.

Nawet nie widząc Kany potrafił aż nazbyt szczegółowo wyobrazić sobie jej naburmuszoną minę. Chwilę później poczuł drobne ciało kilkulatki wspinające się na łóżko, oraz jej ciężar na sobie, kiedy wskoczyła na niego.

- Tatooo, no wstawaj już!

- Boże drogi, ile ty ważysz? – wysapał, ściągając kołdrę z twarzy i córkę z siebie. Kana zaśmiała się.

- O tyle! – pokazała wyciągnięte obie dłonie i dziesięć palców.

- Ach tak? A ja myślę że więcej. – podniósł się do siadu, zaczynając ją łaskotać. Dziewczynka pisnęła.

- D-dość! P-proszę! Haha – szamotali się w pościeli, aż dziewczynka nie padła po drugiej stronie materaca, oddychając ciężko, z szerokim uśmiechem i rumieńcami na policzkach. Kiedy się uspokoiła, przytuliła się do Daichiego.

- Tato, obudź się.

Mężczyzna odchylił się nieco do tyłu, by móc spojrzeć na córkę. Dotknął palcem jej nosa.

- Przecież nie śpię myszko.

Kana zrobiła z ust podkówkę.

- Nieprawda. Obudź się, proszę. Tata będzie smutny. I wujek Bokuto, i wujek Akaashi, i ciocia Yachi, i ciocia Kiyoko... Proszę tato, obudź się. Obudź się! Obudź się!

Daichi zaczerpnął gwałtownie powietrza, zataczając się do tyłu. Jego serce biło w przyspieszonym tempie, wzrok nie potrafił skupić się na jednym punkcie. Zgiął się w pół, krztusząc się własną śliną.

Co to było? To co do cholery była za wizja? Czemu tak nagle zobaczył to wszystko ponownie?

Oparł się dłońmi o swoje drżące kolana. Spojrzał z dołu na drugiego mężczyznę, który patrzył na niego z uniesioną brwią, wyczekując.

Czarnowłosy prychnął.

- Doprawdy, może mam ci jeszcze szczegółowo opisać kolor twoich wymiocin? Czemu ta część zapoznawcza jest zawsze najtrudniejsza, dlaczego wy, śmiertelnicy, jesteście tak łatwowiernym gatunkiem, że wierzycie w wygraną w loterii, horoskopy czy inne gówna, ale jak prawda stoi i się patrzy na was, to z niej kpicie? Pierdolę taką robotę, niewdzięcznicy jedni.

Czarnowłosy odwrócił się, wcześniej rzucając przed Sawamurą plik kartek. Pochylił się, biorąc je w dłonie. To był jego list. Jego pismo. Wszystko zgadzało się słowo w słowo. 

Nic nie miało sensu.

- Zaczekaj! – zawołał za nim.

Mężczyzna spojrzał na niego przez ramię.

Daichi żałował w sumie, że się odezwał. W końcu od początku ich idiotycznej konwersacji chciał, żeby nieznajomy dał mu spokój, a teraz sam go zaczepił.

- Kim jesteś? – zadał pytanie, które nurtowało go od samego początku.

Mężczyzna uśmiechnął się do niego w taki sposób, że Sawamura poczuł na sobie dreszcz niepokoju. Jego uśmiech... był przerażający.

- Już ci powiedziałem, kim jestem. Jeśli jednak czujesz się niekomfortowo mówiąc do mnie per Śmierć... - westchnął z większą przesadą niż było to konieczne. - Kiedyś nazywałem się Kuroo Tetsuoru. Jeśli chcesz, możesz się tak do mnie zwracać.

Po tych słowach mężczyzna zniknął w mroku nocy. 

Collateral Beauty | HaikyuuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz