Toya nie miał pojęcia co o tym wszystkim myśleć, bo odkąd wrócili do miejsca, zapewniającego im bezpieczeństwo, żadne z nich nie odezwało się na ten temat ani słowem. A od tego niefortunnego zdarzenia, minął raptem jeden dzień, podczas którego nie wydarzyło się za wiele. Nie było żadnych krzyków i złości ze strony dziewczyny, tak jak początkowo się spodziewał, czy też słów pocieszenia i zapewnień Eizo, że jutro będzie lepiej. Czarnooki po prostu mu się przyglądał z wyraźnym współczuciem, najwyraźniej się domyślając, że nie ma ochoty na takie rozmowy. Pomógł mu jedynie przy zmianie bandaży na poparzonych dłoniach, które ucierpiały najbardziej.
— W porządku? — Zagadnął Eizo, wchodząc do pokoju, gdzie zastał go siedzącego przy oknie. Zauważył, że to jego ulubione miejsce, w którym najczęściej przebywał. Nie miał też problemu z tym, że białowłosy cały czas okupował jego własny pokój. Toya pokiwał jedynie głową. — Słuchaj, może...
— Eizo — Przerwał mu niemal natychmiast, spodziewając się tego, co za chwile usłyszy i czego usłyszeć nie chciał. Spojrzał w jego stronę, zmęczonym wzrokiem. — Naprawdę doceniam, że się o mnie martwisz, ale spokojnie, jest dobrze.
Westchnął cicho, po czym odwrócił wzrok z powrotem w stronę okna, za którym nie działo się nic ciekawego. Jego kolega zacisnął usta i pokiwał kilkukrotnie głową, nie chcąc się napraszać. Podszedł jednak bliżej i podążył za nim wzrokiem. Cały czas się obwiniał o to, co się stało. I wiedział, że Toya także się obwinia, o śmierć tego człowieka. Wprawdzie nie zrobił niczego złego, po prostu bronił swego przed złodziejami, którymi w tamtym momencie byli. Gdyby go wtedy ze sobą nie zabrał, nie musiałby nikogo zabijać. Nikt nie musiałby ginąć, a oni mieliby teraz czyste sumienia.
Najbardziej jednak zdziwiło go to, że od tamtej akcji nie widział nigdzie Karai, która w normalnej sytuacji nie opuściłaby go na krok, cały czas uświadamiając go o błędach jakie popełnił. Szczerze mówiąc, brakowało mu tego, lecz nie widziało mu się teraz chodzić i szukać jej po całym budynku. Dziewczyna najwyraźniej miała jeden z tych cichych dni, podczas których zaszywała się w swoim miejscu, o którym wiedziała ona sama, nie musząc się martwić, że ktoś zaburzy jej spokój. Eizo w pełni to akceptował, wiedząc, że za jakiś czas wróci.
Spoglądając ponownie na Toye, miał zamiar się odezwać, nie mogąc znieść tej ciszy, która ani trochę do niego nie pasowała, jednak przed tym powstrzymał go dźwięk szybkich kroków, dochodzących z korytarza, a także zawzięte głosy, rozmawiające o czymś z przejęciem. Marszcząc brwi, spojrzał w stronę drzwi, co po chwili uczynił także jego towarzysz, nie rozumiejąc, o co chodzi.
— Co się dzieje? — Spytał, gdy Eizo odbił się od parapetu, podchodząc szybko do regału i wyjmując z niego jakieś pudełko, którego zawartości nie był w stanie dostrzec.
— On, jest tutaj — Odpowiedział pośpiesznie, zawzięcie czegoś szukając. Momentalnie, wszelkie wcześniejsze problemy wyparowały, pozwalając mu się skupić na obecnej chwili.
— On? Czyli kto? — Toya uniósł brew, schodząc z parapetu i podchodząc do chłopaka, by następnie przy nim usiąść, bacznie śledząc jego poczynania. Dłonie Eizo zatrzymały się na moment, a spojrzenie czarnych tęczówek, spoczęło na jego osobie.
— Pan tego miejsca, on... — Zacisnął usta, nie wiedząc w jaki sposób mu to wyjaśnić, by go nie spłoszyć, lecz koniec końców postanowił mówić prosto z mostu. — On, jakby utrzymuje to miejsce. Coś jak z wynajmem mieszkania. My mu płacimy tym, co uda nam się... no ukraść, a w zamian możemy tu bezpiecznie mieszkać, wiedząc, że nas nie wsypie.
Białowłosy zamrugał kilkukrotnie, nie wierząc, że to co właśnie usłyszał, jest prawdą. A przynajmniej nie chciał w to uwierzyć, lecz spojrzenie chłopaka mówiło mu jasno, że ten nie żartuje.
CZYTASZ
✏︎ 𝚎𝚐𝚣𝚢𝚜𝚝𝚎𝚗𝚌𝚓𝚊 𝚙𝚒𝚛𝚘𝚖𝚊𝚗𝚊
FanfictionHistoria opowiadająca o dalszych losach Toy'i. O tym, jak odnalazł się w przestępczym świecie, zyskał blizny i w jakich okolicznościach stał się Dabi'm...