7 - Pierwsza rozmowa

127 13 10
                                    

Idąc przez kolejny, szkolny korytarz, który na tym piętrze był całkowicie pusty, nie myślał o tym, dokąd dojdzie, choć nogi podświadomie prowadziły go w górę, dzięki czemu po jakimś czasie znalazł się przed starymi, miał nadzieję, właściwymi drzwiami. Było grubo po północy, kiedy to stwierdził, że dzisiejszej nocy sen nie jest mu pisany, dlatego też ubrał jedynie bluzę, którą wcześniej dostał od Eizo. Wspomniany chłopak spał jak zabity, co wcale nie zdziwiło białowłosego, zwłaszcza po tym, czego był świadkiem. I choć nadal nie dawało mu to spokoju, nie mógł z tym niczego zrobić. Przynajmniej narazie.

Po popchnięciu znalezionych wcześniej drzwi, momentalnie uderzyło w niego rześkie powietrze, a oczom ukazało się nocne niebo, wypełnione tysiącami gwiazd, choć to nie było coś, co wpadło mu w oko jako pierwsze. Prawdziwym zaskoczeniem okazała się dziewczyna, której ani on, ani Eizo, nie widzieli od dłuższego czasu. Karai, siedząc sobie beztrosko na środku szkolnego dachu, zaopatrzona w koc, kilka poduszek i najwyraźniej zapas jedzenia, w tym momencie spoglądała wprost na niego. I nie był to wzrok, jaki Toya widział u niej niemal zawsze, gdy przebywał w jej towarzystwie. Teraz, w jej oczach było widać jedynie zaskoczenie, które niestety nie trwało długo.

— Jakim, kurwa, cudem... — Westchnęła głęboko, odwracając wzrok i ponownie opierając się o znajdujący się za jej plecami murek. Toya z łatwością wyczuł, że nie podziela jego entuzjazmu, wynikającego ze znalezienia jej. Najwyraźniej to był jej osobisty azyl, miejsce w którym mogła odpocząć od wszystkiego i wszystkich, oaza spokoju, którą on niestety zakłócił. Westchnął cicho, odwracając się z zamiarem odejścia. — Jak oparzenia?

Zatrzymał się w pół kroku, zupełnie nie spodziewając się takiego pytania z jej strony. Czy ona właśnie spytała go o jego samopoczucie? To było tak nierealne i sprzeczne z jej osobą, że musiał to wszystko na spokojnie przeanalizować, co zajęło mu dłuższą chwilę. Spuszczając wzrok, spojrzał na swe dłonie.

— Nie bolą, aż tak bardzo — Powiedział ciszej niż zamierzał, za co skarcił się w myślach.

— Nie tak bardzo jak te, które masz na plecach, hm? — Drgnął lekko na to pytanie, po którym zacisnął również oczy, przypominając sobie, że ona przecież o nich wie. Nie miał pojęcia dlaczego tak reagował na tę informację. Być może dlatego, że przez całe swoje krótkie życie, nikomu ich nie pokazywał. To było dla niego coś, o czym nikt nie powinien wiedzieć. — Nie musisz się ich wstydzić.

Karai, spojrzała na niego kątem oka. Do tej pory wydawało jej się, że to kolejny panicz z bogatego domu, który przez kaprys postanowił, iż przyda mu się kapka dreszczyku, lecz po tym co ujrzała, minimalnie, ale zmieniła o nim zdanie.

— Nie wstydzę się ich — Westchnął Toya, odwracając się do niej przodem, dzięki czemu mógł się przekonać, iż jej wyraz twarzy jest łagodniejszy, niż zazwyczaj, co było niemałym zaskoczeniem. 

— A mimo to nie chcesz, by ktoś je widział — Dziewczyna wzruszyła ramionami, ponownie skupiając wzrok na rozgwieżdżonym niebie. Chłopak uniósł brew, przechylając lekko głowę. 

— Dziwisz mi się? — Nim zdążył pomyśleć, znajomy, zirytowany wzrok ponownie na nim spoczął, uświadamiając go o znaczeniu własnych słów. Nie mając innego wyboru, westchnął ciężko, spuszczając głowę. — Może trochę, ale nie o to chodzi. 

Pierwszy raz z kimś o tym rozmawiał, przez co nie był pewien, co dokładnie chce powiedzieć i w jaki sposób to opisać. Nigdy nie był w tym dobry, być może dlatego, że nikt nigdy z nim nie rozmawiał w ten sposób. Zawsze ukrywał to, co czuje. Nie wiedział jednak, że tą gadką udało mu się zaciekawić siedzącą nieopodal dziewczynę, która być może z grzeczności, nie chciała się w niego zagłębiać, widząc, że sam niechętnie o tym wszystkim mówi. 

— Nie dopytujesz o nic? — Podszedł bliżej, ponownie zwracając na siebie jej uwagę. Nie wiedział dlaczego to zrobił, lecz nogi same poniosły go w tę stronę. 

— A chcesz, bym to robiła? — Karai, odpowiadając pytaniem na pytanie, spojrzała na niego z uniesioną brwią. Toya pokręcił lekko głową, uświadamiając sobie, że ta jest jakaś spokojniejsza niż zazwyczaj. Zastanawiało go, co stało za sprawą jej zmiany. — No właśnie. A jeśli nie chcesz, by ktoś cię zobaczył na tym cholernym dachu, może lepiej obniż loty, co? 

Białowłosy wywrócił jedynie oczami, spodziewając się, iż nie mogło być tak kolorowo. Nic nie mówiąc, zajął miejsce obok niej, po czym zaczął analizować miejsce, któremu nie mógł się wcześniej przyjrzeć. 

— I załóż kaptur, łosiu. Twój łeb jest jak latarnia w ciemnej dupie — Fuknęła dziewczyna, pociągając wspomniany kaptur od bluzy, jaką miał akurat na sobie, zakładając mu go na głowę. Toya, nie mając innego wyboru w tej sytuacji, pozwolił sobie jedynie na ciche westchnięcie, spoglądając wymownie na złotooką. 

— Jesteś straszna — Kolejny raz tego dnia, miał ochotę ugryźć się w język, jednak na to było już za późno. Chociaż, zamiast kolejnych wyzwisk, z ust dziewczyny wyszły słowa potwierdzające jego wypowiedź, co także było dużym zaskoczeniem.

— Ktoś musi stąpać twardo po tej ziemi. Eizo jest na to zbyt dziecinny, żyje w swoim kolorowym świecie — Wzruszyła ramionami, sięgając po kawałek czekolady, uprzednio ruchem głowy dając znak chłopakowi, by się częstował, lecz ten, bardziej ze strachu niż braku chęci, odmówił. Na wzmiankę o czarnookim, przypomniał mu się incydent, mający miejsce parę godzin temu, dokładnie ten, który cały ten czas nie dawał mu spokoju. 

— Aktualnie nie wygląda jak na co dzień — Wyznał, patrząc przed siebie, wprost na jedną z pustych ulic. Mimo to czuł na sobie spojrzenie dziewczyny. — Był tu niedawno taki facet, gruby, w garniturze. 

— Ta, widziałam samochody — Przerwała mu, zarzucając ramiona za głowę. Wzrok miała wbity w nocne niebo. — Nie wychodzi z pokoju? 

Toya pokręcił głową, na co spotkał się z ponownym westchnięciem. Spoglądając na nią pytającym wzrokiem, mógłby przysiąc, że w tamtym momencie, w jej złotych oczach ujrzał gwiazdy. 

— Eizo, ma nieciekawą przeszłość. A ten facet mu o niej przypomina — Więc wcześniejsze obawy białowłosego okazały się słuszne, na jego nieszczęście. Był pewny, że ten na co dzień rozgadany i pełen energii chłopak, nie mógł tak po prostu stracić dobrego humoru. — Tylko sobie nie myśl, że zaraz ci wszystko wyśpiewam...

— Nie liczę na to — Od razu ją zapewnił, spoglądając na nią z miną adekwatną do własnych słów. — Wiem, że nadal mi nie ufasz, w końcu sam także nie wyjawiłem wam własnej przeszłości. Jestem tylko... na pewno nie jednym z was. 

Westchnął, odchylając głowę i spoglądając w gwiazdy, które swoją drogą dzisiejszego dnia były czymś najlepszym, spośród tego, co go spotkało. Karai milczała dłuższą chwilę, w sumie to nawet nie oczekiwał na odpowiedź. Po prostu musiał to głośno przyznać, sam przed sobą. Dlaczego więc czuł coś w rodzaju żalu? Nie był jednym z nich, to nie powinno sprawiać mu przykrości, w końcu i tak zamierzał odejść.

— A chciałbyś być? — Marszcząc brwi, spojrzał na dziewczynę, która, jak się okazało, najwidoczniej przyglądała mu się cały ten czas. W jej głosie, a także mimice twarzy, nie doszukał się żadnej kpiny, której początkowo się spodziewał. Ile razy go jeszcze zaskoczy dzisiejszego wieczoru? 

Bardziej niż to pytanie, zastanawiało go to, należące do dziewczyny. Powinien od razu zaprzeczyć, trzymać się wyznaczonego celu i nie przywiązywać się, lecz powoli zaczynał rozumieć, że na te wszystkie rzeczy, zaczyna robić się za późno. A być może już jest. Dlaczego też miał wrażenie, że ta wiecznie zirytowana, stawiająca wszystkich po kątach dziewczyna, której osobiście nadal się bał, zaczęła go traktować jak człowieka? Pytanie, które mu zadała, nie było przesycone nienawiścią i kpiną. Wyglądało na to, że właśnie z niego zeszła, pytając go o własne zdanie, zupełnie jakby rozmawiała z Eizo, lub kimś innym, kogo sobie ceniła. 

— Wiesz, może to dziwne, ale... — Nie przerywając z nią kontaktu wzrokowego, miał zamiar wypowiedzieć te kilka słów, które miały zadecydować o jego przyszłości. Jednak w pewnym sensie on podświadomie zdecydował już pierwszego dnia, gdy po raz pierwszy przekroczył mury szkoły. Tylko że wtedy, miał co do niej pewne obawy. 

Za to teraz, był jej całkowicie pewny.

✏︎ 𝚎𝚐𝚣𝚢𝚜𝚝𝚎𝚗𝚌𝚓𝚊 𝚙𝚒𝚛𝚘𝚖𝚊𝚗𝚊Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz