Po wejściu na piętro zamknąłem się w swojej sypialni i zacząłem myśleć. Kiedy kobieta dołączyła do mnie w nocy, nie miała tych śladów. Więc jakkolwiek je zdobyła, to musiało się stać po naszym wspólnym oglądaniu. Czyli kiedy wróciła do Rogersa. Jak narazie miałem na to tylko jedno logiczne wytłumaczenie. Zazdrość Steve'a. Musiał zwyczajnie poczuć, że nie może mi ufać w sprawie Lucrecii, co było kompletną głupotą. Byłbym ostatnią osobą, która myślałaby o odbiciu mu ukochanej. Pokręciłem głową, wiedząc, że już nic więcej nie wymyślę. Zostanie mi rozmowa z przyjacielem, by mu to wyjaśnić.
Podniosłem się, zdejmując z siebie bluzę i koszulkę. Zerknąłem na siebie w lustrze, zaciskając szczękę. Mimo upływu lat wciąż nie lubiłem na siebie patrzeć. Cały czas widziałem siebie, w mundurze Hydry, pokrytego krwią każdego, kto stanął na drodze Schmidta. Niczego w swoim życiu nie wstydziłem się bardziej, niż tego, co zrobiłem, gdy Hydra miała nade mną pełną władzę. Ruszyłem do swojej łazienki, chcąc opłukać twarz wodą. Oparłem obie dłonie o umywalkę, biorąc kilka głębokich wdechów, zanim przemyłem twarz lodowatą wodą. Uniosłem twarz do lustra, widząc tam siebie. Znów w masce z czarną farbą wokół oczu. Kim do cholery jest Bucky? Nie przyznałem nikomu, że pamiętam tamte wydarzenia. Byłem tam, choć to nie ja panowałem nad swoim ciałem. Jakbym oglądał wszystko zza pancernej szyby. Widziałem siebie, okładające swoich przyjaciół. Strzelającego do Steve'a. Próbującego zabić Natashę. Zacisnąłem powieki, a z zamyślenia wyrwał mnie delikatny dotyk na ramieniu. Odwróciłem się szybko w stronę przybysza, by zobaczyć delikatnie piegowatą twarz.
- Mówiłam do ciebie, ale nie reagowałeś - szepnęła, zabierając dłoń z mojego ramienia.
- Zamyśliłem się. Coś się stało? - zapytałem wycierając twarz i stając do niej przodem.
Lucrecia mogła być dyskretna, ale na pewno nie wykorzystywała tego teraz. Widziałem jak przesuwa wzrokiem po moim nagim torsie, nieco dłużej zatrzymując się każdej bliźnie. Jej wzrok zgrabnie omijał krawędzie mojego ciała z metalowym ramieniem. Użyłem go, by znów przeczesać swoje włosy do tyłu, chrząkając cicho.
- Śniadanie jest gotowe. Pamiętam co mówiłeś mi w nocy, dlatego coś ci przyniosłam... - wskazała na niedużą tacę, która spoczywała na moim idealnie pościelonym łóżku.
Już miałem jej powiedzieć, że nie musiała, bo nie jestem głodny. Że sama powinna coś zjeść, bo przez kwadrans, kiedy jej nie widziałem, dziwnie zbladła. Schowała swoje drobne dłonie w rękawach zielonego sweterka, uciekając ode mnie wzrokiem. Wyminąłem ją, idąc się ubrać, a kiedy to zrobiłem, zauważyłem ją przy swoim łóżku. Patrzyłem na nią zmartwiony, próbując zrozumieć co się dzieje. Podszedłem do niej, widząc jak bije się z myślami.
- Lucy, o co chodzi? - zapytałem cicho, zatrzymując się krok przed nią.
Szatynka uniosła na mnie wzrok, po chwili przytulając się do mnie. Stałem tak chwilę skołowany, zanim objąłem ją zdrowym ramieniem. Czułem jak jej ramiona drżą, gdy trzymała się mnie kurczowo. Zacząłem głaskać ją po plecach, nie wiedząc, co innego powinienem zrobić. Pierwszy raz byłem w sytuacji, kiedy kobieta przy mnie płakała i to nie ze śmiechu. Powinienem, do niej mówić? Czy być cicho? Może powinienem pójść po Rogersa? Może to jeden z tych ataków paniki, o których wspominał Banner? Cholera, może zamiast w przeszłości zabawiać się kobietami, powinienem próbować zbudować stabilny związek? Kiedy jej drobne ciało przestało trząść się z każdym szlochem, przytuliłem ją mocniej. Usłyszałem jej ciche przeprosiny, gdy schowała twarz w moim torsie.
- Nie masz za co mnie przepraszać, Lucrecio. Chcesz porozmawiać?
- Muszę z tobą porozmawiać... Ale tak, żeby nikt nie podsłuchiwał.
- Dlaczego? Coś się dzieje? - zapytałem od razu, odsuwając ją tak, by ją widzieć.
- Chodzi o Steve'a - szepnęła tylko, a ja widziałem w jej oczach coś na kształt bólu.
- Powiedz mu, że będziesz mi potrzebna, bo mam randkę i nie wiem jak się przygotować, dobrze? Porozmawiamy w zbrojowni, wieczorem. I już nie płacz, jesteś na to zbyt śliczna - posłałem jej delikatny uśmiech. - I dziękuję za śniadanie, dobra kobieto - ucałowałem jej dłoń, zanim sam się odsunąłem.
- Dobrze... Smacznego - widziałem jak szybko wytarła swoje policzki, zanim wyszła.
Westchnąłem ciężko, siadając na łóżku i biorąc się za jedzenie. O co może chodzić? Jej reakcja była niespodziewana. I niepokojąca. Wyglądała, jakby zbyt długo dusiła to wszystko w sobie. Jakby to, co się działo, niszczyło ją od środka, z każdym dniem coraz bardziej. Znałem to uczucie doskonale. Sam czułem się tak bardzo wiele razy. Dlatego wiedziałem, że nie mogę zostawić prośby kobiety. Skoro była w stanie poprosić o to całkiem obcą osobę, to znaczy, że zaczynało być bardzo źle. Kiedy zjadłem, wreszcie położyłem się do łóżka, chcąc przespać się do samego wieczora. Na wszelki wypadek ustawiłem sobie budzik, zanim ułożyłem się na plecach, podkładając obie ręce pod głowę.
Kiedy mój budzik zadzwonił o osiemnastej, poderwałem się z łóżka, od razu idąc do zbrojowni. Nie chciałem, by Lucrecia musiała na mnie czekać. Jak się okazało, przyszedłem nawet za wcześnie, bo kobieta zjawiła się dopiero po kwadransie, a jej szyję zdobiły nowe ślady. Rogers naprawdę jest aż taki napalony? Dopiero kiedy zamknęła za sobą drzwi i wzięła głęboki wdech, zobaczyłem coś jeszcze. Jej dolna warga, była rozcięta, tuż przy kąciku ust. Podeszła do mnie, siadając po chwili na wysokim blacie.
- Obiecaj, że wysłuchasz mnie do końca, zanim coś zrobisz - szepnęła.
________________________________________
Czuję się jak szatan XD
Peace out, stay safe, wash your hands, don't trust anyone!
CZYTASZ
Benign/ Bucky Barnes
FanfictionJames Buchanan Barnes, czyli najgroźniejszy zabójca ubiegłego stulecia. A przynajmniej tak mówią o nim, ci, którzy uszli z życiem po spotkaniu go. Bucky wciąż nie potrafi odnaleźć się wśród swoich nowych towarzyszy, przynajmniej dopóki w ich względ...