𝟞

119 4 2
                                    

Mimo swojego postanowienia, że przypilnuję kobiety przegrałem ze snem, gdy słońce na nowo pojawiało się nad Manhattanem. Starałem się wciąż czuwać nad tym, co działo się w mojej sypialni, w czym przeszkadzały mi zadziwiająco przyjemne sny. Odruchowo przyciągnąłem drobne ciało do siebie, gdy kobieta chciała wstać z łóżka. Spodziewałem się każdej reakcji, poza tą, jaką wywołałem. Poczułem ciepło jej ciała blisko mojego, jej palce wplątane w moje włosy i usta na policzku. Nie była zaspana, a nawet jeśli to raczej ciężko pomylić mnie i Rogersa. Otworzyłem leniwie powieki, patrząc wprost w brązowe oczy Lucrecii. Przeciągnąłem się, delikatnie, mrucząc na to cicho, zanim podniosłem się do siadu. Poprawiłem swoje włosy, z których zniknęła gumka do włosów. Przeniosłem wzrok na burzę loków, która pojawiła się tuż obok mojego ramienia, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

- Dzień dobry - szepnąłem do niej, delikatnie ochrypłym głosem. 

- Dobry - uniosłem brwi, gdy poczułem ramię kobiety wokół swojego brzucha.- Dziękuję, że się tu ze mną położyłeś. Już nic mi się nie śniło.

- To dobrze, bo chyba miałaś koszmar, huh? - zapytałem, hamując się przed dotknięciem jej policzka.

- Tak... Pójdę się ogarnąć, jeśli mogę. A później chyba spróbuję zejść na śniadanie - podniosła się po chwili, a ja dopiero wtedy zauważyłem, że spała bez spodni. 

- Nie będziesz musiała. Przyniosę ci coś - powiedziałem szybko, starając się nie patrzeć na jej odkryte nogi.

Kiedy zniknęła za drzwiami łazienki, westchnąłem ciężko. Nie mogłem przyznać się nikomu, co śniło mi się dziś w nocy. Bo coś takiego nie powinno mieć w ogóle miejsca. Skąd w ogóle wzięły się u mnie takie myśli? Za każdym razem, gdy przymykałem powieki, widziałem Lucrecię w sytuacjach, których nigdy nie myślałem.  Były zwyczajne, takie które, występują w normalnym, zdrowym związku. Jak budziliśmy się rano, jak wstawałem przed nią, by zrobić jej śniadanie. Jak odbierałem ją z pracy, bojąc się o jej samotne, późne powroty. Steve mnie zabije. No właśnie, zostawała jeszcze sytuacja z nim. Muszę porozmawiać z Bannerem. Może uda się wrzucić Kapitana Amebę z powrotem do czasów wojny, żeby znalazł te swoje trzy, samobójcze szare komórki, które na nowo umożliwią mu życie w społeczeństwie. A przynajmniej taką miałem nadzieję. Wstałem z łóżka, po chwili wychodząc ze swojej sypialni. Od razu zszedłem na dół, starając się udawać, że wszystko w porządku. Czułem jak moje serce przyspiesza, gdy Steve okazał się być jedynym obecnym w kuchni. Stanąłem przy lodówce, szukając w niej czegoś dla kobiety. 

- Jest u ciebie, prawda? - powiedział twardo, a ja czułem jak jego wzrok wypala mi dziurę w ramieniu.

- Jest. Steve, wiesz, że zachowałeś się w pojebany sposób. Możesz wyżywać się na mnie, ale co ona ci zrobiła? I jak w ogóle możesz podnosić rękę na kobietę? - odwróciłem się w jego stronę,  starając się zachować spokój.

- Mieliśmy umowę, Barnes. Nie wtrącamy się w swoje związki. Dopóki cię nie było, wszystko było w porządku, ale kiedy cię poznała, coś jej się przestawiło.  Przyznaj się, że ci się podoba, ale nie mogłeś nic zrobić, dopóki ze mną była, dlatego coś jej nagadałeś! - warknął, stając po chwili przede mną.

- Za kogo ty mnie masz, kretynie? Po pierwsze, w życiu bym czegoś takiego nie zrobił. Nikomu. A co dopiero swojemu najlepszemu przyjacielowi. A po drugie, nie słyszałem, żebyś rozstał się z Lucrecią. 

- No to się zdziwisz, bo ona nie ma już powrotu. Skoro tak bardzo się o nią martwisz, to możesz ją przygarnąć. Ja nie chcę jej już widzieć - powiedział z jadowitym uśmiechem, a ja uderzyłem go w szczękę.

- Lucrecia miała rację. Twój mózg naprawdę został na wojnie. Ale na szczęście ona nie będzie już musiała się z tobą męczyć - powiedziałem, zabierając gotowe kanapki i sok z lodówki, zanim ruszyłem na górę. 

Wiedziałem, że tak to się skończy. Że zrobi wszystko, żebyśmy oboje poczuli się z tym źle. Ale tak będzie lepiej. Dla niej. Nie będzie musiała codziennie bać się tego, co się wydarzy gdy Rogers wróci i coś mu się nie spodoba. Powinniśmy jednak porozmawiać na temat tego, jak teraz będzie wyglądać jej życie. Może i nie była już ze Stevenem, ale wciąż była bez mieszkania, a jej cały dobytek znajdował się w Stark Tower. Cały czas uważałem, że najbezpieczniej będzie, gdy zostanie u mnie, przynajmniej dopóki Ameryka nie wróci do w miarę zdrowego stanu umysłowego. Kilka minut później zamykałem już za sobą drzwi sypialni, od razu kładąc śniadanie dla kobiety na łóżku. Postanowiłem się przebrać, tym razem zakładając ciemne jeansy i bordową bluzę. Gdy po pomieszczeniu rozległ się cichy dźwięk plastikowej butelki, zwróciłem wzrok w stronę Lucy. Od razu zauważyłem jej zaczerwienione oczy i mokre policzki, dlatego podszedłem do niej.

- Ja naprawdę tego nie wymyśliłam - szepnęła, zanim zdążyłem zapytać. 

- Wiem to, Lucy. Nie przejmuj się nim, nie pozwolę by zrobił ci coś jeszcze. Później przeniosę tutaj twoje rzeczy, bo zatrzymasz się u mnie, aż czegoś nie wymyślimy - położyłem dłoń na jej policzku.

- I będziesz cały czas spał w fotelu? Nie ma mowy. - powiedziała twardo, wbijając we mnie wzrok.

- Kupię sobie dmuchany materac, a teraz przestań się kłócić - puściłem jej oczko, po chwili kładąc się za nią na łóżku. - Jedz, słyszałem jak w nocy burczało ci w brzuchu.

- Nieprawda, nie byłam głodna, gdy się kładłam - fuknęła, biorąc gryza kanapki.

- Bo przez adrenalinę nie odczuwa się głodu, a teraz skończ się kłócić - zaśmiałem się, owijając ramię wokół jej brzucha. 

Nie musiałem na nią patrzeć, by wiedzieć, że przewróciła oczami. Sam nie wiedziałem, czemu się tak zachowywałem. To naprawdę było do mnie niepodobne. Wmawiałem sobie jednak, że staram się tylko poprawić jej humor i sprawić, by chociaż na chwilę przestała myśleć o tym, co ją spotkało. Co jeśli Steve miał rację? Co jeśli kobieta faktycznie obudziła we mnie uczucia, których tyle nie czułem? Tego nie wiedziałem, wiedziałem za to, że kobieta wolną dłonią zaczęła przeczesywać moje włosy, na co ja pomrukiwałem cicho. Dla takich chwil, chyba mogę spróbować się zaangażować.

________________________________________ 

Peace out, stay safe, wash your hands, don't trust anyone!

Benign/ Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz