Rozdział 11.

1K 55 41
                                    


Marika

Wróciłam ze zwolnienia we wtorek, choć mój nikły entuzjazm z tego powodu opadł całkowicie, gdy przypomniałam sobie, że przecież jest dzień otwarty i muszę zostać w szkole do dwudziestej, żeby mówić wszystkim rodzicom, że ich dziecko jest bardzo zdolne, tylko potrzebuje więcej motywacji do nauki.

Michał był teraz gwiazdą szkolnych korytarzy. Wieści o jego nadchodzącym debiucie muzycznym szybko się rozeszły i nagle wszyscy chcieli się z nim zakumplować, na co on reagował z typową dla siebie grzecznością, ale ostatecznie trzymał się swojej stałej bandy. Ta sama banda bardzo często rozwalała mi lekcje, więc jeśli Michał albo któryś z jego kumpli narzekał na nadmiar pracy domowej, to na własne życzenie. Eseje akademickie się same nie napiszą.

Tylko jedna osoba nie reagowała entuzjazmem na Michała i była to, rzecz jasna, Kasia, którą widywałam na korytarzu i w bibliotece, gdzie sama często spędzałam przerwy. Gdy Michał pojawiał się gdzieś na horyzoncie, zmieniała nagle kierunek, jakby coś jej się przypomniało, albo chowała się za drzwiami na korytarzu. Było mi jej trochę szkoda, bo sama nieraz dostałam kosza, będąc w liceum, więc wiedziałam, jakie to uczucie. No cóż. Nie ona pierwsza i nie ostatnia, jak to zwykła mawiać moja mama.

Michał zaprosił mnie na jakąś imprezę w piątek. Zarzekał się, że to prywatne spotkanie i nie będzie nikogo, kto – po pierwsze – będzie znał nas obojga, a po drugie – nic, co się wydarzy na imprezie, nie opuści murów studia. Poprosiłam go o czas do namysłu do wieczora, choć tak naprawdę trochę obawiałam się spotkania z ludźmi ze świata show-biznesu i w ogóle całej tej artystycznej bohemy, w jakiej Michał się teraz obracał. Cóż takiego ja, nudna anglistka, mogę mieć ciekawego do zaoferowania w takim towarzystwie?

Tak jak się spodziewałam, podczas dnia otwartego przyszło do mnie kilkoro rodziców, szczególnie przejętych wynikami swoich dzieci z języka angielskiego. Niektórzy mieli do mnie pretensje o ilości zadawanych prac domowych, inni zaś prosili o zadawanie więcej materiału do nauki przed maturą, więc choćbym nie wiem, jak się starała, i tak nie byłam w stanie zadowolić wszystkich po równo.

Gdy żegnałam mamę Zuzanny Kubiak z trzeciej A, do mojej sali weszło dwoje rodziców, których rozpoznałam niemal od razu.

– Dzień dobry, Marcin Matczak, to moja żona Arletta – już wiem, po kim Michał odziedziczył dobre maniery i ciepłe spojrzenie. – Jesteśmy rodzicami Michała.

– Dzień dobry, Marika Wilk, nauczycielka angielskiego – odparłam z uśmiechem i gestem zaproponowałam miejsce siedzące naprzeciwko mojego biurka. Michał mógł mnie ostrzec, że jego rodzice dziś będą! Próbowałam ukryć stres, ale czułam się, jakbym miała napisane na czole "sypiam z waszym synem, co nie przeszkadza mi zadawać mu dużo pracy domowej".

– Słyszałam, że zastępuje pani panią Staniszewską do końca roku – powiedziała mama Michała. Była elegancką kobietą o dosyć poważnym wyrazie twarzy. – Michał dużo o pani opowiadał.

– Mam nadzieję, że same dobre rzeczy – zażartowałam, choć w głębi serca miałam ochotę zapaść się pod ziemię i wyskoczyć po drugiej stronie globu.

– Bardzo dobre, choć widziałam, że nie szczędzi im pani prac domowych i nauki – odparła pani Arletta. – Wiem też, że przychodzi do pani na dodatkowe konsultacje, co mnie bardzo cieszy.

Ta. Konsultacje.

– To prawda. Michał czasem dokazuje z kolegami podczas lekcji i czasami dostają za karę trochę więcej pracy domowej, niż cała reszta, ale trzeba przyznać, że jest bardzo skrupulatny i zawsze dobrze przygotowany do zajęć. Oby tylko utrzymał ten poziom do matur, a będę spokojna o jego wynik.

Egzamin niedojrzałości | MataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz