Rozdział 3.

1.5K 65 43
                                    

Michał

Rozmawiałem z panią Wilk... z Mariką przez całą drogę tramwajem i choć bardzo się powstrzymywałem, nie mogłem przestać gapić się w jej oczy. Była o głowę niższa ode mnie i musiała spoglądać nieco w górę, by nawiązać ze mną kontakt wzrokowy, a to dodawało jej twarzy kociego wyrazu. Miała lekko zaczerwieniony nos od mrozu i rękawiczki z jednym palcem.

- Tutaj wysiadam, a ty? - Zapytała, naciskając guzik otwierania drzwi.

- Ja jadę dalej. Do widzenia... to znaczy cześć.

- Na razie! - Uśmiechnęła się na pożegnanie i wyszła, a ja zacząłem się zastanawiać, dlaczego, do cholery, pojechałem pięć przystanków za daleko.

Marika

Po pierwszym tygodniu pracy wiedziałam już kilka rzeczy: po pierwsze, wolałam spędzać przerwy w bibliotece z panią Woźniak, która pracowała tam także, gdy ja chodziłam do szkoły, niż w pokoju nauczycielskim. Inni nauczyciele często byli spięci i nerwowi, nie czułam się tam zbyt swobodnie, a już na pewno nie wypoczywałam między lekcjami. Po drugie, nauczanie w klasach maturalnych na kilka dni przed studniówką praktycznie mijało się z celem, bo wszyscy uczniowie żyli tylko tym wydarzeniem i równie dobrze mogłabym do nich mówić po mandaryńsku. Po trzecie: Michał. Każdego dnia łapałam się na tym, że sprawdzałam w planie, czy aby nie będę miała lekcji z jego klasą. Z jednej strony rugałam się za to w myślach, bo z punktu widzenia etyki zawodowej było to nieodpowiednie, ale z drugiej strony... czy to aż takie straszne, że polubiłam ucznia? Podczas lekcji oraz kilku wspólnych powrotów tramwajem dał się poznać jako bystry, wnikliwy młody człowiek o jakimś takim... magnetycznym wręcz cieple, bijącym od niego.

W piątek miałam blok sześciu godzin lekcyjnych bez żadnego okienka. Po trzeciej godzinie była długa przerwa, więc zaszyłam się w bibliotece na fotelu w kącie między regałami i przymknęłam oczy, mając nadzieję, że dzwonek na korytarzu wybudzi mnie z ewentualnej drzemki. Dotąd dorabiałam na korepetycjach i w szkołach językowych, gdzie zajęcia odbywały się popołudniami, trochę mi zajmie przywyknięcie do porannego wstawania.

- Psst, Marika.

Otworzyłam oczy. Nade mną stał nie kto inny, jak Michał, dzierżąc w rękach papierowy kubek z parującą zawartością.

- Kupiłem ci kawę w sklepiku szkolnym, bo widziałem cię na przerwie i wydawałaś mi się zmęczona - powiedział Michał i podał mi kubek. - Mam nadzieję, że lubisz z...

- Mówiłam ci, że w szkole jestem dla ciebie panią Wilk! - Syknęłam, rozglądając się nerwowo dookoła. Całe szczęście, ta część biblioteki była pusta, a pani Woźniak siedziała przy swoim biurku za regałami, a zresztą i tak miała ze sto czterdzieści lat i nie dosłyszała.

- ... że lubi pani z mlekiem, w razie czego poprosiłem o bezlaktozowe - dokończył Michał, uśmiechając się nieco przekornie.

- Lubię. Ach... ratujesz mi dziś życie - powiedziałam i upiłam łyk kawy. Od razu lepiej. - Dziękuję. Czy to są próby przekupstwa? - Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi.

- Czekaj, usiądę żeby wyglądało jakbym omawiał z tobą szkolne sprawy - Michał sięgnął po krzesło i usiadł naprzeciwko mnie. - Tak, chciałbym przekupić panią celem zjedzenia razem obiadu po lekcjach.

- Wiesz, że to bardzo zły pomysł?

- Wiem. Ale chcę.

- A ja się nie mogę zgodzić.

Starałam się zawrzeć w swoim spojrzeniu całą swoją stanowczość, ale wiedziałam, że mam wypisane na twarzy "przepraszam". Ścisnęło mnie w dołku: Michał najwyraźniej odwzajemniał moje zainteresowanie, co było bardzo miłe, ale gdyby ktoś nas przyłapał...

- Pójdę już po dziennik - powiedziałam, siląc się na oficjalny ton. - Dziękuję za kawę. I... wiesz przecież, że tak nie wolno. I proszę, nie mów do mnie na "ty" w szkole, okej?

- Okej - Michał opuścił głowę. Gdyby tylko wiedział, że mogłabym z nim chodzić na obiad codziennie po lekcjach... Zresztą, kurwa, o czym ja myślę, przecież to maturzysta, młodszy o sześć lat, to jest wszystko nieodpowiednie... Marika, ogarnij się.

- Do zobaczenia na ostatniej lekcji.

Michał

Jak to się mówi, raz kozie śmierć, no i tym razem była to szybka, jednak nie tak znowu bezbolesna egzekucja. Co prawda nie do końca wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby zaproponować obiad po lekcjach nauczycielce, bo jednak Marika nadal była moją nauczycielką, ale kurczę, coś we mnie strasznie się na nią uparło. Może i mnie polubiła, ale nie oszukujmy się, raczej miała mnie za gówniarza, którym, w sumie, dla niej byłem. Szkoda. A z tą kawą to już w ogóle się wygłupiłem. Jak jakiś lizus.

Na przerwie złapałem jeszcze Kaśkę i przypomniałem jej o dzisiejszej próbie poloneza, która miała się odbyć na matmie, co było zbawieniem po całym tygodniu katorgi. Najchętniej zatańczyłbym "Macarenę" zamiast poloneza, ale w zamian za zwolnienie nas z matmy mogę nawet zatańczyć nago na stole, bo każda minuta bez profesora Sławki była zbawieniem. Nie mogłem już się doczekać studniówki, mieliśmy z chłopakami całkiem niezły plan, jeśli chodzi o zaopatrzenie wychodzące poza główne menu. Na pewno będziemy się dobrze bawili.

Na angielskim Marika unikała mojego wzroku jak mogła. Może faktycznie powinienem się trochę ogarnąć, bo narobię przypału i sobie, i jej, a to jest ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę na ostatniej prostej przed opuszczeniem tego przybytku niedoli.

- Ale bym do niej poszedł na prywatne lekcje angielskiego - mruknął Adam, gapiąc się na tyłek Mariki, gdy ta pisała na tablicy. Przełknąłem nerwowo ślinę i pokiwałem głową z aprobatą, choć w głębi duszy miałem ochotę go strzelić w ten głupi ryj. Ale fakt, tyłek miała świetny. Jestem tylko niewyżytym nastolatkiem, sorry not sorry.

Po lekcjach poszedłem do Nero na herbatę i quiche i poskrobałem trochę w moim notatniku. Nie wszystkie wersy ujrzą światło dzienne, ale najlepsze teksty tworzyłem, gdy zakładałem, że każdy z nich będzie do szuflady - wówczas najłatwiej było mi wydobyć szczere słowa ze swojego wnętrza, bo nie zastanawiałem się, kto tego będzie słuchał i jak to oceni. Miałem też przy sobie antologię poezji międzywojennej, którą czytałem partiami w wolnych chwilach, bo za punkt honoru uznałem zapoznanie się z poezją na przestrzeni wszystkich epok literackich, by lepiej zrozumieć słowo i to, jak operowanie nim zmieniało się w kolejnych latach. Stephen King powiedział kiedyś, że żeby być dobrym pisarzem, trzeba przez cztery godziny dziennie czytać, a potem kolejne cztery pisać - i ja mu wierzę, bo jest kozakiem, ale "dzięki" szkole mogłem sobie pozwolić co najwyżej na godzinę-półtorej dziennie każdej z tych czynności. No dobra, nawet nie codziennie. Czasem wygrywa Fifka.

Przed snem lubiłem wyobrażać sobie, jak będzie wyglądało moje życie, gdy już wydam płytę. Czasami widziałem przed sobą tłumy ludzi na koncertach i własne krople potu, zalewające mi oczy, gdy daję z siebie wszystko na scenie, a czasem nawiedzała mnie smutna wizja, w której moja twórczość przechodzi bez echa, a ja idę na prawo i jak każdy dzieciak z dobrego domu przejmuję biznes po rodzicach.

Tej nocy śniła mi się Marika. Byliśmy sami w pracowni angielskiego. 

Egzamin niedojrzałości | MataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz