Rozdział 6

1.7K 64 0
                                    

– To są kurwa jakieś jaja! – Krzyknęła i jednym ruchem zrzuciła z blatu kilka stosów dokumentów. Oddychała ciężko starając się zachować resztki jasności umysłu. Sięgnęła po awaryjną paczkę papierosów, którą trzymała w zamykanej na klucz szufladzie biurka. Kupiła ją ponad miesiąc temu, kiedy Jay wyjawił komendantowi prawdę. Otworzyła okno, kiedy podpaliła używkę. Zaciągnęła się z błogością. Cicha melodia rozbrzmiała w przestronnym gabinecie i oderwała Rebeccę od dręczących myśli.

– Już szykuję pozew. – Odezwał się głos po drugiej stronie, na co dziewczyna zapragnęła wtulić się w silne ramiona swojego najlepszego przyjaciela.

– Tracę siły – wyszeptała. W takich momentach miała ochotę zniknąć. Zaszyć się na drugim końcu świata, gdzie nikt nie znałby jej nazwiska. Zmarszczyła brwi. Może powinna pomyśleć o operacji plastycznej i nowej tożsamości?

– Myślałaś o detektywie, mała? Facet przegina.

– Zastanowię się. – Odpowiedziała i zakończyła połączenie.

Już kilka miesięcy wcześniej szukała informacji dotyczących gnębiącego dziennikarza. Niestety był niekarany, co utrudniało jakiekolwiek manewry. Z egzotycznym nazwiskiem również nigdy się nie spotkała. Jednak kolejne pogrążające ją artykuły były jednoznacznym dowodem na to, że rzeczywiście w przeszłości ich drogi się skrzyżowały. Mężczyzna prowadził osobistą vendettę, próbując zaszkodzić również wizerunkowi firmy. Nie potrafiła zliczyć do ilu zatrzymań przyłożyła rękę. Po czterech latach pracy i wspinaniu się po kolejnych szczeblach struktur policyjnych, awansowała na stanowisko detektywa, co wiązało się z przydziałem większej ilości medialnych spraw. Z resztą od lat jej twarz była rozpoznawalna ze względu na pochodzenie. Niestety mimo wielu prób nie udało jej się pozostać anonimową osobą, nad czym mocno ubolewała.

Shawn Bennet odetchnął głęboko i potarł dłonią kilkudniowy zarost. Kolejny raz przeleciał wzrokiem tekst, który ukazał się w New York Post. W oczy rzucał się krzykliwy napis, który głosić, że córka Roberta Prestona, dokonała aborcji w luksusowej klinice w Long Island. Do opisu zostało dołączone zdjęcie kobiety na tle nowoczesnego szpitala. Szczerze jej współczuł. Dobrze wiedział, że po postrzale miała drobne problemy z ręką, o których nie wspominała i dlatego chodziła na prywatną rehabilitację. Widział grymas bólu, gdy ściągała kurtkę w Inferno. Z ogromną chęcią dokopałby wścibskiemu reporterowi. Musiał za wszelką cenę sprostować wszelkie plotki i postarać się kolejny już raz o wysokie zadośćuczynienie. Tylko tyle mógł dla niej teraz zrobić.

***

– Nie skomentujesz tego? – Zapytała wściekle Rosalie, gdy brunetka weszła do kuchni.

– Skończ prenumerować to ścierwo. – Warknęła jedynie i wyciągnęła z lodówki butelkę gazowanej wody. – Myślisz, że mogłabym to zrobić? – Zapytała i spojrzała w oczy swojej rozmówczyni. Gdy odnalazła tam pogardę, poczuła mocny ból zawodu, który wypełnił serce. – Ty w to wierzysz... Ja pierdolę! – Krzyknęła i w biegu chwyciła kurtkę i kluczyki od motocykla.

– Poczekaj! Porozmawiajmy! – Zawołała za nią Rose, lecz odpowiedział jej jedynie przeszywający, nienawistny wzrok. Oczy kobiety zaszkliły się, gdy dotarło do niej, jak mocno skrzywdziła jedyną przyjaciółkę.

***

W jej wnętrzu szalała burza. Gdy wyjechała poza miasto, docisnęła pedał gazu. Pęd powietrza smagał odsłoniętą szyję. W takich momentach czuła wolność i beztroskę, lecz teraz nawet w szaleńczej jeździe nie potrafiła znaleźć ukojenia. Miała ochotę komuś zajebać. A najlepiej Li Ren Shangowi, który był autorem każdej rewelacji na jej temat. Pomyślała, jak wiele lat temu, będąc w podobnej sytuacji pojechała do pobliskiego baru i pobiła się z jednym z pijących tam klientów. Facet wylądował w ciężkim stanie na intensywnej terapii, tylko dlatego, że znalazł się w złym miejscu i złym czasie. Kolejny raz nie mogła popełnić podobnego błędu.

Zatrzymała motocykl przed bramą starego cmentarza. O ironio, tak bardzo ciągnęło ją do tego ponurego miejsca. Może przez charakter wcześniejszej pracy? Śmierć towarzyszyła jej na co dzień. Początkowo miała sporo problemów widząc ludzkie zwłoki. Z czasem przyzwyczaiła się nie tylko do przykrego wyglądu, ale również specyficznego zapachu denatów.

Od lat tylko wśród najbliższej rodziny mogła zapomnieć o zmartwieniach. Czasem wystarczała zwykła rozmowa z ojcem, która przynosiła upragniony reset.

Gdy znalazła nagrobek dziadków, westchnęła i potarła bolące skronie.

– Nie wiedziałam, że odwiedzę Was tak szybko ponownie. – Mruknęła i wróciła pamięcią do kilku dni wstecz. Po raz pierwszy pojawiając się na mogile przodków, nie potrafiła zapanować nad płynącymi łzami. Ból z nieprzebytej żałoby powrócił ze zdwojoną siłą. Na samo wspomnienie sytuacji, kiedy dowiedziała się o śmierci babci, poczuła dreszcze przechodzące ciało. Rekonwalescencja po porwaniu i więzieniu w lesie była dla niej przez to jeszcze gorszą torturą. Od tego momentu nienawidziła szpitali i omijała je szerokim łukiem, decydując się na prywatne konsultacje z lekarzami.

Stojąc w południowy słońcu przed kamiennym krzyżem po raz kolejny poczuła, że wreszcie odnalazła swoje miejsce na ziemi. To było niesamowite wrażenie, które dodawało siły do walki. Teraz tylko pozostawało zostawić za sobą dręczące duszę demony i stawić czoło zawistnym spojrzeniom. Chyba, że mieszkańcy Medford nie zwykli czytać tabloidów...

***

– Coś się stało? – Zapytał się Bradley schodząc z rusztowania, odprowadzając wzrokiem wskakującą na motor Rebeccę. Obrócił się w stronę stojącej w progu blondynki i uśmiechnął się pokrzepiająco.

– Skrzywdziłam ją. – Odpowiedziała płaczliwie Rose i wyciągnęła z kieszeni kuchennego fartuszka paczkę chusteczek. – Nie zasłużyła sobie na takie traktowanie...

– O czym Pani mówi?

– Przepraszam, to osobiste sprawy. Nie powinnam...

– Jasne. Rozumiem. W razie czego, jestem tuż obok.

Brad powrócił do wcześniejszego zajęcia, jakim było zbijanie zmurszałego tynku. Kilka dni wcześniej rozpoczęli renowację jednego z najstarszych budynków w mieście. Może wnętrze było urządzone nowocześnie, ale elewacja wołała o pomstę do nieba. Z zaskoczeniem obserwował jak w 3 dni ekipa sprzątająca z Portland uporała się z wieloletnią warstwą kurzu oraz z niektórymi starymi meblami. Ponad czterdzieści osób pracowało na 3 piętrach, jednak pośród nich nie dostrzegł ani razu pięknej właścicielki. Z rozmarzeniem wspomniał ich pierwsze spotkanie. Traktowała go ze sporym dystansem, mimo to czuł się totalnie nią zauroczony. Gdyby to była jego przeznaczona...

– Ej szefie! Możemy zrobić przerwę na kawę? – Zapytał Craig, jeden z budowlańców.

– Jasne, ale tylko piętnaście minut! – Odpowiedział i ponownie skupił się na swojej pracy.

OdrodzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz