.19.

3.4K 85 8
                                    

Pierwsze dni były dziwne, choć już wcześniej mieszkaliśmy razem. 

Tylko, czy mógł być piękniejszy widok od tego, kiedy widziałam ich razem, mając świadomość, że wszystko się powoli układa? Zapewne tak, ale w tym momencie, dla mnie to był właśnie najwspanialszy widok. Tym bardziej, że zaufałam mu na tyle, że pozwoliłam mu samodzielnie zajmować się maluchami. To znacznie mi pomogło i nie wyglądałam już jak zombie, a i Luke wydawał się spełnionym ojcem. 

Któregoś dnia, przygotowywałam obiad, a chłopak leżał na kanapie, drzemiąc z maluchami. Pies leżał w kuchni, licząc, że coś spadnie ze stołu, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Psiak rzucił się do nich ujadając groźnie co tylko rozbudziło maluchy. Wytarłam ręce w ścierkę i poszłam sprawdzić co się dzieje. Nie powiem, serce zaczęło mi walić jak oszalałe już na sam ten dźwięk. 

Przełknęłam nerwowo ślinę i rzuciłam tylko szybko "chwileczkę", po czym zabrałam psa, zamykając go w łazience. 
-Luke, opieka społeczna. - Rzuciłam nerwowo, ale on ani drgnął, tym bardziej, że maluchy już prawie się uspokoiły. Poszłam otworzyć, ale ręce już zaczęły mi drżeć. Co prawda w mieszkaniu panował względny porządek, ale jak ktoś bywa upierdliwy, może się przyczepić nawet do krzywo wiszącego obrazka. W dodatku nie miałam wcale pewności, że pies sobie drzwi nie otworzy, a tej baby nie cierpiał wyjątkowo. 

Uśmiechnęłam się lekko i wpuściłam ją, zaraz też prowadząc do salonu, przy czym oparłam się o drzwi łazienkowe. 
-Kawy, herbaty? - Spytałam starając się ukryć zdenerwowanie. 
-Dzień dobry. - Spojrzała się krzywo na Luke'a, a ten jej tylko cicho odpowiedział. Zaraz też podeszłam do niego i pomogłam mu usiąść zabierając na ręce chłopca. 
-Czy te wizyty są naprawdę konieczne? Nie wydaje mi się, by były ku temu powody. - Zauważył mój mąż, siadając i zakładając na stopy kapcie, po czym wstał z malutką na rękach. Eli wtuliła się w niego gaworząc cicho z niezadowolenia. 

Kobieta nie odpowiedziała, w ogóle była niebywale małomówna. Obeszła całe mieszkanie i owszem przyczepiła się do paru rzeczy. Do ubranek które jeszcze wysychały po praniu, do zamieszania w kuchni, gdzie przygotowywałam obiad, do kilku zabawek leżących w salonie i psa. Luke za to ze stoickim spokojem wyjął komórkę i zrobił zdjęcia owym rzeczom. 
-W takim razie będzie to dowód, w razie czego o stanie rzeczy które według pani nie są w porządku. Mieszkanie jest posprzątane, ciuszki się suszą, bo były zbyt wilgotne żeby je schować do szafy, a wiadomo, że podczas gotowania może się narobić bałaganu. Pies jest spokojny, chyba, że ktoś zakłóca nasz mir domowy i może zagrażać dzieciom. Czy ma pani jeszcze jakieś aluzje? Bo chcielibyśmy odpocząć po długim dniu i w spokoju zjeść obiad, kochanie, chyba kotlety... - Zerknął na mnie, a ja oddałam mu chłopca i pobiegłam do kuchni. 

Kobieta wyszła jak niepyszna, ale była to chyba jej ostatnia wizyta, a ja byłam pod wrażeniem, że Luke nie zaczął po prostu przeklinać. Może był zbyt zaspany na to. 
Pocałowałam go czule w usta, nazywając naszym bohaterem. To ewidentnie mu się spodobało. 

***

I wszystko układało się dobrze. Maluchy uczyły się już ładnie chodzić, a ja nie zauważyłam, kiedy od ich porodu minął prawie rok. Dopiero wtedy odezwała się Nathalie, a był to słoneczny kwietniowy dzień. Siedziałam z maluchami i Luke'iem w parku, kiedy ten dostał SMSa. Zerknęłam na niego, zauważając jego dziwną miną. 
-Wszystko okej? - Spytałam go dość niepewnie. Wykrzywił usta w grymasie i zawahał się. 
-Nathalie urodziła. - Powiedział cicho, chyba do tej pory nie wierzył  w jej ciążę. Pokazał mi zdjęcie. Urodziła dziewczynkę i wysłała mu zdjęcie jak trzyma ją na rękach. 
-Luke, zrób testy. - Zaproponowałam mu. 
-Chyba będę musiał, póki co, moja księżniczka jest tutaj. - Zerwał się i porwał Eli, usadzając ją sobie na baranach. Dziewczynka zaczęła się śmiać i opierała rączki na jego głowie. Była bardzo do niego podoba, Oliver za to wdał się we mnie. Mój kochany synek. Usadziłam go sobie na kolanach i pocałowałam w policzek, wtedy on również zaczął się śmiać. Zaraz potem wyciągnął rączki w stronę psa, do którego się przytulił. Swoją drogą pod nogami leżała sunia, która również dołączyła do naszej rodzinki, taka przybłęda, staruszka która potrzebowała domu na ostatnią drogę życia i co zabawne, wcale taką starowinką się nie czuła. Dorównywała wigorem Olivierowi, pilnując ich z podobną troską co nasz wierny, groźny psiak. 

W dodatku zaczęliśmy planować ślub kościelny. Nie widzieliśmy dla siebie lepszej przyszłości, niż po prostu użerać się ze sobą. 

Kilka tygodni później, po marudzeniu Nathalie, wykonano test i okazało się, że Luke nie jest ojcem tej kruszynki. Cieszyłam się bardzo, choć było mi ich szkoda. Nathalie nieszczególnie nadawała się na matkę i czasem zaglądałam na jej portal społecznościowy, gdzie zamieszczała zdjęcia. Małą traktowała chyba jako nowy środek na popularność, ale to już nie była moja sprawa. 

Ślub kościelny odbył się z wielką pompą. Mogliśmy już sobie pozwolić na huczne wesele i nie wstydziliśmy się tego, tym bardziej, że Luke rozkręcał własną firmę i szło mu to całkiem nieźle, zresztą już w high school był przedsiębiorczy, i świetnie nadawał się na lidera. 

Tej nocy poślubnej wręczyłam mu malutki prezent. Kiedy go odpakował otworzył szerzej i parsknął śmiechem. 
-Moja bogini płodności. - Zaśmiał się pod nosem, nachylając się nade mną. 
-Spadaj, to twoja wina. - Stwierdziłam rozbawiona, całując go czule. 


~~~

Kochani! To już ostatni rozdział, aczkolwiek nie wykluczam, że może pojawić się część druga, która będzie się działa kilka lat w przód. Piszcie w komentarzach, czy byście chcieli ;) 
Buziaczki ❤

~~~

Na skraju raju 🗝Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz