.8.

3.1K 95 0
                                    

Ubrałam płaszcz, buty a na głowę naciągnęłam czapkę. Wyszłam z chłopakiem wcześniej prosząc mamę by na chwilę przypilnowała kruszynki. Szliśmy w okolicy domu dość wolno. 
-Dlaczego nie chcesz żebym je odwiedzał? - Spytał wpierw po dłuższej chwili ciszy. 
-Ależ Ty możesz je odwiedzać. - Podkreśliłam słowo "ty", chciałam być z nim kompletnie szczera. 
-Dobra, rozumiem... - Mruknął chowając ręce do kieszeni spodni i zapatrzył się przed siebie. Ja w tym czasie kopałam przed siebie kamyczek. 
-Sądziłam po prostu że nie będziesz chciał. - Dodałam i spojrzałam na niego. 
-Postawiłaś mnie przed faktem dokonanym, to trochę nie w porządku, nie sądzisz? - Mruknął i spojrzał na mnie jednak nie dostrzegłam tej dawnej surowości. 

-Chciałam ci powiedzieć. - Wzruszyłam lekko ramionami. -Ale co wtedy, rzuciłbyś Nathalie? Opiekowałbyś się mną? A może kazał usunąć? - Zapytałam patrząc mu odważnie w oczy i bawiąc się kasztanem w kieszeni. Westchnął ciężko na moje słowa. 
-Dlaczego wtedy mnie zostawiłaś? Sądziłem że ta noc nie miała dla ciebie żadnego znaczenia. - Odparł za co dostał ode mnie z liścia. Pierwszy raz kogoś uderzyłam, aż przestraszyłam się własnej reakcji. Zaraz jednak rzuciłam w jego stronę. -Jak mogło nie mieć dla mnie znaczenia? Byłeś moim pierwszym. - Szepnęłam a w moich oczach zebrały się łzy. -Zostałabym gdybyś nie zaczął mamrotać jej imienia pod nosem gdy leżałeś na mnie, wtulony w mój biust. - Zacisnęłam lekko szczękę patrząc mu w oczy. Jak dobrze że byliśmy właśnie sami w parkowej alejce. Odsunęłam się gdy wyciągnął do mnie rękę i uniosłam dłoń odwracając głowę. -Nic od ciebie już nie chcę. Nie wyobrażasz sobie jak było mi ciężko kiedy całowałeś ją i przytulałeś na moich oczach w momencie kiedy pod moim sercem rozwijało się nowe życie. Twoje dzieci. - Wyszeptałam nie hamując się już. Chciałam mu wszystko wyrzucić. -Ile nocy przepłakałam bo pragnęłam byś był obok mnie, tak po prostu był. Ile razy powstrzymywałam się by rzucić ci się w ramiona i nie wykrzyczeć co do ciebie czuję. - Spojrzałam na niego. W jego oczy w których tliło się zagubienie. -Ile razy chciałam żebyś powiedział mi coś co dodałby otuchy w trudnych chwilach. Tylko raz... Pomogłeś mi w barze, krótko po tym prawie poroniłam. - Odwróciłam wzrok a chłopak wplątał palce we włosy. Nagle poczułam wyrzuty sumienia, po co ja w ogóle mu to mówię? 

-Sylvia... - Złapał mnie za rękę i przytrzymał żebym nie uciekła. -Wtedy... Tamtej nocy, słabo to pamiętam ale, ja chciałem odciąć się od Nathalie... - 
-Ja mam ci wierzyć? - Zmarszczyłam brwi i chciałam się wyrwać. 

-Ale gdy ty znikłaś wkurwiłem się, Nathalie nadal się do mnie przystawiała a ty się nie odzywałaś, to jakoś samo wyszło. - Złapał moją drugą dłoń. 
-To jest jakieś totalne nieporozumienie. - Szepnęłam i spojrzałam w niebo. 

-Daj mi to wszystko naprawić, proszę. - Wyszeptał próbując wyłapać mój wzrok. 
-Luke, tu nie ma czego naprawiać. - Odparłam i wyrwałam się mu. -Nie mogę zabronić ci się widywać z dziećmi ale nie życzę sobie żebyś przyprowadzał Nathalie. - Powiedziałam kategorycznie. -Alimentów też nie chcę, jeśli chcesz kupić coś dzieciom to proszę bardzo, twoja wola. - Westchnęłam i odsunęłam się od niego. -Cześć Luke. - Szepnęłam. -I przepraszam, nie chciałam cię uderzyć. - Wyszeptałam i odwróciłam się powoli odchodząc. Potarłam nasadę nosa czując jak do oczu gromadzą mi się łzy. Po chwili jednak usłyszałam cichutki płacz. Podniosłam wzrok na obudzoną dziewczynkę która rozglądała się. Podeszłam do łóżeczka i wzięłam ją na ręce. 
-No co malutka moja? - Powiedziałam cicho i pocałowałam ją w czoło przytulając do siebie.-Co się stało? Mamy morką pieluszkę czy chcemy jeść? - Spytałam ale ta wciąż płakała a ja czułam dlaczego. Przynajmniej były to moje głupie podejrzenia, których nie potrafiłam się pozbyć. 
-Przepraszam was, to moja wina ale macie naprawdę wspaniałego tatę, mimo że tak się poukładało. - Westchnęłam cicho i podeszłam do okna kołysząc dziewczynkę. 

Nie byłam pewna czy go jeszcze spotkam a jeśli tak to kiedy. Jak się okazało szybciej niż myślałam. Zobaczyłam go następnego dnia gdy byłam już blisko swojego domu. Wybrałam się na krótki spacer z wózkiem i psem. Zatrzymałam się jednak przed drzwiami. 
-Cześć... - Powiedział cicho i chciał chyba do mnie podejść ale zawahał się. -Kupiłem parę rzeczy... Nie wiem czy będą dobre. - Podrapał się w tył głowy. 
-Na pewno, Eli jest wyjątkowo malutka. - Przyznałam i pozwoliłam chłopakowi zajrzeć do wózka. 
-Moja księżniczka. - Odsłonił brzeg kocyka, dziewczynka jednak teraz spała, podobnie jak chłopczyk. 
-Wejdziesz? - Spytałam po chwili i wyciągnęłam klucz. 
-Jeśli mogę... - Odparł i zaraz dodał. -Pomogę ci. - Podszedł do mnie a ja odsunęłam się bez słowa pozwalając mu poprowadzić wózek. 

-Siatki połóż do koszyczka. - Kiwnęłam głową i otworzyłam drzwi. 

-Napijesz się czegoś? - Spytałam 

-Nie chcę... - Przerwałam mu domyślając się co chce powiedzieć. 
-Spytałam czego się napijesz? - Ściągnęłam czapkę i płaszcz. Po chwili również buty. Maleństwa zaczęły się budzić więc wyjęłam je z wózka. Widząc jednak jego wzrok podałam mu ostrożnie dziewczynkę. Malutka wyciągnęła w jego stronę rączkę i spojrzała na niego. 
-Zaraz ją przebiorę. - Powiedziałam a Luke wyciągnął do niej swój palec który Eli złapała w swoje maleńkie rączki. 
-Faktycznie jest maleńka. - Szepnął gdy wzięłam Oliviera. Uśmiechnęłam się lekko widząc ich razem, to był tak uroczy widok że prawie się wzruszyłam. Przecież miałam być silna a to wcale nie będzie takie proste. 

Po tym jak maluchy spały w swoich nowych śpioszkach w łóżeczku poszłam do kuchni przygotować coś do picia. 
-Słuchaj... - Zaczął siadając przy stole. -Chcę zerwać z Nathalie. - 
-Ale mnie nie obchodzi z kim ty chcesz zrywać, twoje życie miłosne to nie moja sprawa. - Rzuciłam ostro i postawiłam przed nim kawę. -Jesteś tylko ojcem moich dzieci. - Szepnęłam. 
-Nie wierzę że nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia. - Mruknął obserwując mnie uważnie. -Zresztą nie musisz za każdym razem naskakiwać ze mną z wyrzutami. - Dodał nie spuszczając ze mnie wzroku.
-Może masz rację, przepraszam, po prostu jest mi ciężko. - Mruknęłam i potarłam czoło. Nie chciałam nawet na niego patrzeć. 
-Sylvia... - Szepnął i położył swoją dłoń na mojej. Cofnęłam ją czując dreszcz na swoich plecach. Ja go nadal kochałam i byłam idiotką. 
-Daj mi szansę. - Szepnął. 
-Nie. - Odparłam cicho. 
-Co ci szkodzi? - Spytał uparcie przeszywając mnie swoim wzrokiem. 
-Spotykam się z kimś. - Palnęłam nie patrząc na niego. 
-Ciekawe z kim, nie widziałem by jakiś facet się tu kręcił. Zresztą nie pozwolę na to by jakiś fagas dotykał moich dzieci. - Podniósł głos a ja uniosłam brwi i spojrzałam na niego niemal wybuchając śmiechem. No proszę, jak troskliwy ojciec się znalazł. Ciekawe jak jeszcze mnie zaskoczy. 
-Och, nie obawiaj się, prędzej zamorduję niż pozwolę ich skrzywdzić. - Odparłam kompletnie szczerze patrząc głęboko w jego oczy. Zamilkł, chyba zaskoczyłam go nieco swoją postawą. -Są dla mnie wszystkim, rozumiesz? Nosiłam ich pod sercem przez dziewięć miesięcy, modliłam się każdego dnia by urodziły się całe i zdrowe. Słuchałam bicia ich serca, czułam każdy ruch, spełniałam każdą zachciankę i nie zamierzam tak po prostu pozwolić by ktoś, ktokolwiek ich skrzywdził. Rozumiesz? - Ostatnie zdanie wyszeptałam i podniosłam się podchodząc do niego. -Mnie możesz ranić ale jeśli zranisz bądź skrzywdzisz Elisabeth bądź Oliviera, wykastruję cię na żywca i oznaczę tak że zapamiętasz do końca życia, rozumiemy się? - Spojrzałam mu w oczy i choć nie musiałam mu właściwie tego mówić, musiałam wyładować całą złość na niego. Ruszyłam do swojego pokoju przeczesując ręką włosy.  Ze mną mógł robić co chciał, kpić, zostawiać, oszukiwać ale nie dzieci, na to nie pozwolę, choć na Luke'a złego słowa im nie powiem. I to obiecuję i sobie i im. 

Na skraju raju 🗝Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz