Płomyk zazdrości

64 6 1
                                    

Siedziałam jeszcze do pierwszej w nocy z nadzieją, że Sans się pojawi, ale nikt nie przyszedł. Może poza Papyrusem, który namówił mnie bym się położyła. Jednak żadne z nas nie zmrużyło oka. Przez większość nocy rozmawialiśmy, aż w końcu nad ranem na chwilę przymknęliśmy oczy opierając się o siebie. Undyne przyjęła sprawę zaginięcia Sansa i razem z Papyrusem go teraz szukają. Ja musiałam iść do pracy, a konkretnie na budowę by zobaczyć, czy wszystko idzie zgodnie z planem.

Szczerze to nie potrafiłam się skupić na pracy, a konkretnie to ciągle byłam zamyślona i przybita. Nie uszło to uwadze moim współpracownikom, którzy namawiali mnie bym poszła do domu, bo nie wyglądam najlepiej. Ktoś nawet porównał mnie do zombie.

Koniec końców, po załatwieniu tego co najważniejsze, postanowiłam wrócić do domu. Po drodze wstąpiłam jeszcze do Grillby's z nadzieją, że jednak zastanę tam Sansa. Jednak, poza Grillbym i innymi klientami baru, nie zastałam nikogo.
Zrezygnowana usiadłam przy barze i zamówiłam wódkę z sokiem, by choć na trochę przestać myśleć.

- Dalej nic? - Zapytał Grillby podając mi szklankę. Pokiwałam głową i wzięłam łyk drinka.

- Mam nadzieję, że nic mu nie jest.

- Sans nie jest głupi. Jestem pewien, że wszystko się ułoży. - Chwycił mnie za ramię i czule się uśmiechnął. Może to nie wiele, ale rozmowa z Grillbym poprawiła mi humor. Spędziłam czas w barze do puki nie trzeba było zamykać. Gdy tylko wyszliśmy na dwór, poczułam jak kropla wody spływa mi po nosie.

Zaczęło padać. Żywiołak od razu schował się pod markizą budynku, by uniknąć deszczu. Dopiero po chwili skojarzyłam, że przecież Grillby to chodząca pochodnia.

- Nie masz przy sobie parasola?

- Zapomniałem z domu, a motor oddałem do mechanika. Heh.. zostaje mi przeczekanie.

- Wygląda na to że szybko nie przejdzie. - rzekłam stając koło przyjaciela.

- Na to wygląda.
Nie mogę go tak zostawić. O kurcze! Jaka ja głupia. Mam przecież parasol!

- Chwilka. - Zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu parasolki. Potwór za to przyglądał się z zaciekawieniem.

Otworzyłam czarną parasolkę i wyciągnęłam rękę do przyjaciela, zapraszając go do skrycia się przed deszczem. Bez wahania wszedł pod osłonę chwytając mnie pod ramię. Gdy odprowadziłam Grillbiego pod blok, w którym mieszkał było już ciemno, a na ulicach nie było żywej duszy.

Zaproponował mi bym zadzwoniła do Papyrusa by po mnie przyjechał, a ja bym poczekała u niego. Zgodziłam się. Jednak wchodząc na klatkę poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Zaniepokojona schowałam się w budynku.

Mieszkanie Grillbiego było nowoczesne, ale zachowywało domową atmosferę. Poza tym było ciepło. Po powiadomieniu Papiego o zaistniałej sytuacji usiadłam przy stole z przyjacielem. Który zmienił swe służbowe ciuchy na czarne dżinsy i czerwoną koszulę, lekko rozpiętą przy kołnierzyku. Muszę przyznać, że wyglądał na tkz. "gorący towar" dla nie jednej nastolatki. Jakoś dziwnie na mnie tacy faceci nigdy nie działali. Żywiołak zawołał zza aneksu kuchennego:

- Chcesz się czegoś napić? Ostrzegam, że mam tylko alkochol, bo jak wiesz, nie mogę dotykać wody.

- A co robisz, gdy masz gości?

- Gdy się ich spodziewam to kupuję jakiś sok i paczkę herbaty, czy kawy, ale na chwilę obecną, zapasy mi się skończyły.

- Nic nie szkodzi, ale dziękuję. Pap zaraz powinien być.

- To jeśli pozwolisz, to sam się czegoś napiję.

- Nie ma problemu.

Przez chwilę rozmawialiśmy, gdy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. To pewnie Papy. Grillby podszedł do drzwi, a ja zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Nagle usłyszałam jak barman z kimś dyskutuje. Gdy podeszłam do drzwi, zamarłam.

Sans POV.

Jakimś cudem uniknąłem rozmowy na temat ojca. To był dobry gość, ale również pracoholik. W sumie to dzięki niemu mam smykałkę do żartów, gdyż też je lubił. Dla niego zostałem jego asystentem, by choć trochę go odciążyć od obowiązków. A wcześniej przecież zajmowałem się Papyrusem pod jego nieobecność. Mimo nakładu pracy, próbował spędzić z nami jak najwięcej czasu. Poza tym zawsze mnie chwalił w tym co robię. Do tej pory jednak nie mogę sobie wybaczyć, że nie uratowałem go przed tą katastrofą.

Muszę się napić, tylko Grillby ma to czego potrzebuję. Na zaś wziąłem na wynos pare butelek ketchapu by potem tepnąć się do rydzenia w Podziemiu. Usiadłem na platformie i wziąłem łyk z butelki. Potem z kolejnej i nawet nie wiem kiedy, zaliczyłem zgona. Obudziłem się z lekkim kacem. Nawet nie wiem, która była godzina, bo nie zabrałem telefonu. Postanowiłem wrócić do domu, zabierając wcześniej pozostały zapas mego czerwonego trunku.

Nikogo nie zastałem, ale gdy spojrzałem na zegar, była 19:00, a kalędaż pokazywał 14 dzień września. Nie było mnie cały dzień! Mam przechlapane. Ze zdenerwowania wypiłem całą zawartość kolejnej butelki.

Udałem się na budowę, by sprawdzić czy T.I. tam nie ma by jej wszystko wytłumaczyć. Odprawiono mnie z kwitkiem. Znowu musiałem się napić. Gdzie ona jest? I gdzie Papyrus? Zrezygnowany przechodziłem obok baru mojego kumpla i od niechcenia zajrzałem przez szybę. Ku mojemu zaskoczeniu T.I. rozmawiała swobodnie Grillbym. Dobrze się dogadują. Za dobrze, bym powiedział. Chwilę potem wyszli, a ja się schowałem za barem. Zastanawiałem się co będzie dalej.

Nosz kurka nie wierzę! Idą razem pod rękę pod parasolem! Wyglądają jak para! Znowu napiłem się ketchupu. Zaraz mnie tu rozniesie.

Zatrzymali się pod blokiem Grillbiego. Nie. Wchodzą razem do środka. Tego to już za wiele. Nie oddam T.I. nikomu, nawet najlepszemu przyjacielowi. Zanim wszedłem na klatkę wypiłem ostatnią butelkę przyprawy. Mimo, że kręciło mi się w głowie i rozmazywał obraz, dotarłem do mieszkania Grillbiego.

Reader POV.
W progu stał Sans. Ledwo trzymał się na nogach, a twarz pokrywał niebieski rumieniec. Czy on się upił? Z jednej strony miałam ochotę mu wygarnąć co nieco, ale również przytulić, ponieważ wszyscy się o niego martwiliśmy.

Grillby wprowadził zapitego przyjaciela do salonu i razem usiedli na kanapie. Stanęłam koło chłopców. Oboje zaczęliśmy dopytywać co się stało z Sansem i czemu nie wracał. W momencie, gdy szkielet chciał coś powiedzieć, te ześlizgnął się z kanapy padając na podłogę. Zaniepokojona od razu schyliłam się by go podnieść, jednak zorientowałam się, że zasnął. Co za kretyn! Grillby tylko pokręcił głową.

Chwilę potem usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Grillby poszedł do korytarza, a ja wciągnęłam śpiącą kupę kości na kanapie. Usiadłam koło niego. Oj Sans, czemu nam to robisz? Czemu sobie to robisz? Gdy tylko Papyrus został wprowadzony przez barmana, oboje wyjaśniliśmy mu sytuacje. Przez całą drogę do domu panowała cisza. Żadne z nas nie miało słów by skomentować dzisiejsze zajście. 

Koleje losu [Sans x Czytelnik]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz