Koszmar

55 7 0
                                    

Jestem w domu, gdzie mieszkałam przed tym wszystkim. Pierwsze co, to szukam Nadii. Zaglądam do jej pokoju, rysuje przy biurku, czyli wszystko gra. Po cichu podchodzę od tyłu by ją przytulić, trochę ją podrażnić. Wiem, że nie lubi gdy tak robię, ale zawsze potem cieszyła się robiąc sobie ze mnie żarty. Gdy już miałam ją objąć Nadia wstała i podeszła do okna trzymając swój rysunek.
- Nadia? Wszystko gra?
- To twoja wina....
- Co?
- To ty nas zabiłaś... Przez ciebie tata, mama i ja odeszliśmy.
Zamarłam, po prostu stałam w miejscu i patrzyłam na siostrę, a ona powoli się odwróciła w moją stronę. W jednym momencie byłam przerażona i zniesmaczona tym co zobaczyłam. Nadia miała poszarpaną czarną bluzkę, która była skąpana w plamach krwi. W identycznym stanie były jej spodenki moro. Na nadgarstkach zwisały łańcuchy, a jeden nawet zwisał z jej szyi. Najbardziej mnie przeraził brak oczu. Zamiast nich były puste, czarne oczodoły. Miałam ochotę uciec, ale nie potrafiłam ruszyć się z miejsca, sparaliżował mnie strach przed siostrą. Ona powoli szła w moją stronę z obojętnym wyrazem twarzy, a gdy była wystarczająco blisko podała mi rysunek. Cała się trzęsąc wzięłam kartkę i na nią spojrzałam. Zmroziło mi krew w żyłach, praca przedstawiała martwego ojca nad którym stoi Harry z nożem, a ja koło niego odwrócona tyłem do ofiary, zaś na drugiej stronie był rysunek Nadii, której jeden z członków sekty wydłubuje oczy, a drugi dźga mamę nożem. Moje myśli zastąpiły niosące się echem słowa - "To twoja wina", "To ty nas zabiłaś". Nawet nie zauważyłam, że płaczę. Po opuszczeniu kartki przede mną stała moja siostra z demonicznym uśmiechem, a z ust leciała krew, w jednej chwili złapała mnie za ramiona i szczerząc zęby rzekła wręcz demonicznym głosem:

- TerAz pOra nA ciEBie SioStrZyczKo.

Zaczęłam krzyczeć, błagać, przepraszać, ale na próżno, gdyż moja własna siostra zaczęła ostrymi zębami wgryzać mi się w szyję. Przeszywał mnie ogromny ból do puki do póty nie ogarnęła mnie całkowita ciemność. 

Nagle usłyszałam jak ktoś woła moje imię. Po otwarciu oczu ujrzałam nad sobą Sansa i Papyrusa, który stał obok brata. Przez łzy miałam nieco zamazany obraz, ale widziałam, że obaj byli  przerażeni, ale i pełni ulgi, że się obudziłam. Sans pomógł mi przejść do pozycji siedzącej by potem otrzeć moje łzy, a Papyrus mógł koło mnie usiąść. Obaj uspokajali mnie, że to był tylko zły sen, żebym się nie bała, ale ja nie mogłam przestać płakać ani złapać prawidłowego oddechu. Przez ten stres nie słyszałam nawet co mówią bracia, siedziałam po prostu na kanapie trzymając twarz w dłoniach przepraszając za wszystko po kolei: że bracia musieli mnie oglądać w takim stanie i moich bliskich za to ,co ich spotkało. Nagle Sans mnie pociągnął w swoją stronę sprawiając, że głową wylądowałam na jego ramieniu, a ten mnie mocno obejmował i głaskał po głowie.
- To tylko zły sen, to nie jest na prawdę, jest tu i teraz.
Jego dotyk był uspokajający, również przytuliłam Sansa płacząc w jego ramię. Szczególnie przy nim czuję się bezpieczna. 
- Ciiii, już spokojnie jesteśmy tu i nie musisz się bać.
- T.I DO PUKI TU JESTEŚMY, ŻADNA KRZYWDA CIĘ NIE SPOTKA.
Mówił Papyrus głaszcząc mnie po plecach. Gdy już się uspokoiłam młodszy brat zaproponował   nam wszystkim ciepłego mleka po czym udał się do kuchni, a Sans został przy mnie zwalniając uścisk.
-Przepraszam was, tylko ściągam kłopoty
- Nic się nie stało. Chcesz o tym porozmawiać?
- J-ja n-nie wiem....
- MAM POMYSŁ! MOŻE TEJ NOCY BĘDZIEMY SPAĆ WE TRÓJKĘ? W TEDY T.I. NIE BĘDZIE SIĘ BAŁA, A MY BĘDZIEMY PEWNI, ŻE NIC JEJ SIĘ NIE STANIE.

- Sądzę Pap, że to doskonały pomysł.

- A-A-Ale...

- ŻADNYCH ALE. JUŻ LECĘ PO KOCE. A I T.I... CZASEM LEPIEJ JEST POWIEDZIEĆ CO NAS DRĘCZY PONIEWAŻ NIE WARTO TEGO DUSIĆ W SOBIE.- Po czym Papyrus uśmiechnął się i zniknął w swoim pokoju.

Papyrus POV.

Ze snu wyrwały mnie przeraźliwe krzyki. W pierwszej chwili myślałem, że to Sans znowu ma koszmar. Ahh... Mimo, iż wyszliśmy na powierzchnię to dalej miewa te okropne sny, ale plus jest taki, że maksymalnie trzy razy w tygodniu, a nie co noc, jak to było w podziemiu. Natychmiast wybiegłem z pokoju, ale o dziwo razem z Sansem spotkaliśmy się w salonie, by chwilę potem równocześnie spojrzeć na T.I, która była zalana łzami i to ona tak krzyczała. Bez chwili wahania podszedłem do dziewczyny jednocześnie ciągnąc za sobą brata, który stał przerażony z pustymi oczodołami nie wiedząc co robić. Złapałem brata za ramiona i poważnie na niego spojrzałem starając się zachować spokój.

-SANS! T.I NAS POTRZEBUJE, I TRZEBA JĄ OBUDZIĆ. WIEŹ SIĘ DLA NIEJ W GARŚĆ I MI POMÓŻ.

Nagle w czarnej pustce znów zajaśniały dwie białe lampki. Mój brat wyglądał na zdeterminowanego. Obaj zaczęliśmy budzić T.I, ale nic nie pomagało. Nagle  Sans po prostu przytulił naszą przyjaciółkę i nie puszczał mimo, że dziewczyna się szarpała. Cierpliwie i ze spokojem zaczął ją uciszać. Trochę się uspokoiła, ale dalej do nas nie wraca, czyli zostaje standardowa metoda: zaczęliśmy ją wołać by w końcu uciekła od swych lęków. Sans coś do niej wyszeptał, nie wiem co to było, ale potem się odsunął i na nowo wołał T.I.
Gdy tylko się obudziła ulżyło nam obu, jednak dalej była roztrzęsiona. Postanowiłem zostawić Sansa z T.I by mogła mu się wygadać. Oczywiście martwię się o nią, ale widzę jak Sans na nią patrzy, zależy mu na niej tylko ten kościany łeb potrzebuje małej pomocy od swojego wspaniałego brata jakim oczywiście jestem.

Koleje losu [Sans x Czytelnik]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz