Rozdział 2

119 1 4
                                    


To było pół roku temu. Już nie bałam się wychodzić z domu. Jednak miasto nadal było w moich oczach stare, zrujnowane, zepsute. Jak zwykle zobaczyłam bloki ze zżółkniętymi ścianami, ale tamtego dnia było coś jeszcze. Coś tak przerażającego, że stanęłam w bezruchu. Nie mogłam się wysłowić. Nawet nie mogłam oddychać. Zobaczyłam cień... Ale nie taki rzucany przez światło. Ten cień się poruszał, zupełnie jakby to była prawdziwa osoba, która nie ma ciała, tylko samą duszę. Ten ktoś trzymał neseser. Szedł bardzo szybko, po czym zniknął na zakręcie. Dosłownie zniknął. Nie wiedziałam, co myśleć, co mówić, co robić, co czuć, a potem... Nic nie pamiętam. Chyba straciłam przytomność...

Obudziłam się w sali szpitalnej. Obok mnie stali rodzice i pani doktor. Coś robiła przy mojej ręce. Usłyszałam jej miłe ciche pytanie: "Jak się czujesz?". Jednak ja nie potrafiłam nic odpowiedzieć. Tylko leżałam w bezruchu i patrzyłam się w sufit. Ciągle przed oczami miałam ostatnią scenę, jaką pamiętałam. Pani doktor powtórzyła pytanie, a ja tylko powiedziałam łamiącym się głosem:

- Ten cień... On żyje...

Widziałam ich przerażone twarze, pełne zdziwienia i niepokoju:

- Aniu, co ty mówisz? Jaki cień? - spytała mama z niedowierzaniem.

- On miał neseser... On zniknął... - dalej przeżywałam ten widok.

- Baśka, przecież ona zwariowała! - niemal krzyknął mój tata.

- Radek, uspokój się! Nie widzisz, w jakim ona jest stanie?! Sam znalazłeś ją na tym chodniku, tak bardzo się przejąłeś, a teraz zachowujesz się jak potwór! Ty zawsze musisz tak reagować?! - moja mama zdenerwowała się na tatę.

- Możecie przestać?! Nie da się was słuchać! Chcę być sama! - miałam dość tych kłótni.

Oczywiście jak dowiedziałam się, że tata mnie znalazł i uratował, to byłam mu bardzo wdzięczna, ale tak serio, ile można słuchać bezsensownych krzyków? A to jest klasyczny scenariusz mojej rodziny. Tata nie przebiera w słowach, mama się irytuje i próbuje go uspokoić, ale on trzyma się swojego zdania i robi się z tego kłótnia. Tak było i tym razem. Gdyby nie pani doktor, to chyba by się zabili na korytarzu. Pani Natalia, bo tak miała na imię, była bardzo miła i zawsze uśmiechnięta. Co bym nie robiła, to ona za każdym razem starała się okazać mi zrozumienie. A cierpliwość miała wielką, bo przez to zdarzenie i ciągłą niewiedzę potrafiłam krzyczeć na cały szpital, że ktoś chce mnie zabić, na każde badania reagowałam płaczem, bałam się każdej igły, maszyny, kroplówki. Sama nie wiem, co się ze mną działo. Może powoli wariowałam... A dla mnie nie to było najgorsze. Bardziej przejmowałam się tym, że Michał właśnie wrócił z tygodniowej wycieczki i o niczym nie wiedział. Nie odpisywałam i nie dzwoniłam od tamtego zdarzenia, a on zalewał mnie kolejnymi sms-ami i dziesiątkami nieodebranych połączeń. Na skrzynkę dostawałam setki wiadomości głosowych. Czasami miałam ochotę się do niego odezwać i powiedzieć o wszystkim, ale nie chciałam go martwić. Byłam w rozsypce, nie byłam w stanie myśleć praktycznie o niczym. W głowie znajdowały się tylko myśli o cieniu i Michale. Na początku głowiłam się, moje uczucia zapętlały się w jeden krąg bez wyjścia. Jednak po jakimś tygodniu stało mi się to zupełnie obojętne. Znalazłam nowy sposób na życie - wyłączanie się. Leżałam na tym szpitalnym łóżku, wyciszałam telefon, zamykałam oczy, a potem zaczynałam patrzeć się w górę i "zamykałam" uszy, aby nikt mi nie zagłuszał tej przejmującej i przepięknej ciszy.

Dopiero po jakimś kolejnym milczącym tygodniu rodzice wyrwali mnie z amoku. Zwyczajnie poczułam, jak ktoś mną trzęsie. Gwałtownie spojrzałam w bok. Zobaczyłam moją mamę, miała w ręku telefon. Powiedziała: "To do ciebie", dała mi go i wyszła z sali. Bardzo niepewnie przyłożyłam słuchawkę do ucha i usłyszałam głos:

(Nie)zrównoważonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz