Rozdział 3

48 0 0
                                    


Po kilku dniach uznałam, że skoro pani Natalia nie pozwala mi samej chodzić po szpitalu czy zaczerpnąć świeżego powietrza, to zrobię to bez jej zgody. Nic mnie już nie obchodziło. Wyszłam sobie z sali, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Chodziłam sobie po szpitalu i nagle zobaczyłam moich rodziców i Michała. Szli za panią Natalią do pokoju lekarzy. Postanowiłam ich śledzić. Stanęłam pod drzwiami i uważnie słuchałam. Nie ukrywam, byłam przerażona. Pierwszy dźwięk, jaki dotarł do moich uszu to głębokie, zrezygnowane westchnięcie, chyba pani doktor. Zamarłam, ale nie na długo, bo usłyszałam jej głos:

- Ania jest całkowicie zdrowa.

Wtedy kompletnie nie rozumiałam, czemu powiedziała to z żalem.

- Jak to? - niemal chórem odparli moi rodzice razem z Michałem.

- Jej serce nie ma żadnych wad, wszystkie inne badania też są w normie.

- To dlaczego jej serce się zatrzymało? - moja mama prawie tam zawału dostała.

- To była jej reakcja na stres.

- Tak po prostu się zdenerwowała?! To jest niedorzeczne! - krzyczał mój tata.

- Niech pan się uspokoi - prosiła pani doktor. - Wiem, że to brzmi dziwnie, ale sprawa jest poważna. Jeśli tak będzie kończyła się każda stresowa sytuacja, to może nawet dojść do najgorszego.

- Ale ja nie chciałem jej nic zrobić - Michał niemal płakał.

- To nie twoja wina - pani doktor uspokajała go. - Co w ogóle się wydarzyło w tej sali?

- Ania powiedziała mi, że wyszła z domu i zobaczyła cień, który trzymał neseser i chodził po chodniku, a potem zniknął na zakręcie. Chciałem w to wierzyć, ale, przyznajcie, to brzmi niedorzecznie. Ania zaczęła się denerwować, krzyczeć, płakać i nagle kardiomonitor zaczął pikać bardzo szybko no i stało się to, co się stało.

- Aha, czyli tobie też opowiadała te bajeczki - tata miał taki ton, jakby mówił o najgorszej debilce.

- Właśnie o tym chciałam porozmawiać - bałam się, co powie pani doktor. - Ania ma urojenia, problem z psychiką, problem, który powoduje u niej ogromny stres. Jeśli będzie więcej takich sytuacji i serce Ani, nie daj Boże, jeszcze raz się zatrzyma, to może nawet umrzeć. Im szybciej zlikwidujemy problem, tym lepiej. A rozwiązanie jest jedno: szpital psychiatryczny.

Nie mogłam w to uwierzyć. Osoba, która była dla mnie taka miła, chciała teraz zrobić ze mnie wariatkę.

- Jest mi naprawdę bardzo ciężko, ale jeśli taka jest konieczność, to proszę ją tam wysłać - mama brzmiała tak, jakby naprawdę żałowała, ale i tak czułam się jak wystawiona na pożarcie w jakiejś klatce lwa zamkniętej na dziesięć zamków. Postanowiłam interweniować. Wbiegłam do pokoju i zaczęłam krzyczeć:

- Czemu robicie ze mnie wariatkę?! Nie wstyd wam?! Nie jestem psychiczna! Wiem, co widziałam!

Cała czwórka chciała się wtrącić, ale im nie dałam. Widać było ich zdziwienie, a nawet osłupienie. Wrzeszczałam dalej:

- Dobra, już po wszystkich mogłam się tego spodziewać, ale ty, Michał?! Myślałam, że jesteś po mojej stronie, a ty robisz ze mnie psychiczną razem z tymi zdrajcami! Jak możesz?!

Po tym wybiegłam z pokoju i zatrzasnęłam się w łazience. Cała czwórka ruszyła za mną i krzyczała, żebym wyszła, ale nie chciałam ich słuchać. W końcu pani Natalia powiedziała, że trzeba dać mi trochę czasu i dali mi spokój. Płakałam w łazience jeszcze z pół godziny, a kiedy upewniłam się, że nikogo nie ma za drzwiami, wyszłam i próbowałam się uspokoić. Oparłam się o umywalkę i schyliłam głowę. Stabilizowałam oddech. W końcu podniosłam wzrok na lustro i nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Po prawej stronie, za mną, stał cień. Tak! Ten cień, przez którego trafiłam do szpitala. Gwałtownie się odwróciłam i... nikogo nie było. Ponownie spojrzałam w lustro, a oprócz mojego odbicia nie widziałam nic innego. Przeraziłam się chyba samej siebie. Może ja rzeczywiście wariowałam? Po dłuższym zastanowieniu uznałam, że to tylko mi się zdawało, przewidziało i poszłam, jak gdyby nigdy nic, do sali. Zamknęłam drzwi i położyłam się na łóżku. Leżałam i myślałam, zresztą jak zwykle. Patrzyłam w sufit i wyobrażałam sobie, co będzie dalej z moim życiem. Znowu weszłam w swój cudowny trans. Nagle zaczęłam czuć niepokój, jakoś tak miałam wrażenie, że nie jestem bezpieczna. Schyliłam głowę i... zabrakło mi oddechu. Tam był cień. Po raz pierwszy widziałam go tak blisko. Przyjrzałam mu się... no cień jak cień: czarny, ale przezroczysty. Widać było jego głębię i wszystko znajdujące się za nim, ale on stał, żył i przeszywał mnie tym swoim przerażającym wzrokiem ze świecących, żółtych oczu. Po kilku sekundach bezruchu podniósł rękę, w której trzymał nóż. Zaczął się do mnie zbliżać. Nie wiedziałam, co się dzieje. Krzyczałam, wzywałam pomoc, ale powoli już godziłam się ze śmiercią. Nagle ktoś z impetem otworzył drzwi, a tajemniczy cień zniknął. Zobaczyłam Michała, rodziców i panią Natalię. Zaczęłam wrzeszczeć, że cień chciał mnie zabić, miotałam się po łóżku tak bardzo, że prawie spadłam. Byłam przerażona, a jedyne, co usłyszałam w odpowiedzi, to: "Uspokój się", raz mówione łagodnie, raz ostro. Zdezorientowanie nie pozwalało mi racjonalnie myśleć. Zdążyłam kątem oka zauważyć tylko to, że do sali wbiegła pielęgniarka i dała mi jakiś zastrzyk. Ogromna igła przeszyła moje ramię i po chwili opuściła moje ciało. Poczułam, że coś się ze mną dzieje. Z chwili na chwilę stawałam się coraz bardziej senna. Po jakiejś minucie pani doktor wzięła moje łóżko i zaczęła nim jechać po szpitalu. Jeszcze byłam na tyle świadoma, że do tej chwili pamiętam te korytarze, ciągle takie same, koloru wyblakłej skóry. Potem, już przez mgłę, widziałam, że wpychali moje łóżko do karetki. Jadąc nią, myślałam tylko o tym, aby nie zasnąć. Jednak wstrzyknęli we mnie coś tak mocnego, że w końcu zamknęłam oczy. Teraz zastanawiam się, czy one już wtedy wiedziały, że nie będą chciały patrzeć na mój dalszy los? Może one przeczuwały, że koszmar dopiero się zacznie?

(Nie)zrównoważonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz