rozdział 4

415 17 0
                                    

Następnego dnia obudziłam się cała obolała po poprzedniej nocy, żałując, że pod wpływem chwili wybraliśmy ten przeklęty dywan. Może i na nim nie zasnęłam ani nie leżałam całą noc, ale odczuwałam skutki nocnych igraszek na nim. Gdym wtedy wybrała jakieś przyjemniejsze miejsce, nie walczyłabym tego dnia, aby zwlec się z łóżka w akompaniamencie budzika, który stał na drugim końcu pokoju. W takie dni byłam zła na siebie za ten durny pomysł, który zmuszał mnie do wstania. Kiedy w końcu zdecydowałam się na ruszenie tyłka, zastygłam, widząc późną godzinę. Czułam jak kolory, chwilowo odpłynęły z mojej twarzy. Rzuciłam się jak najszybciej w stronę łazienki, starając się ignorować dźwięk budzika, który doprowadzał mnie już do białej gorączki. Wpadałam do pomieszczeń niczym burza, starając się o niczym nie zapomnieć. Kilka razy udało mi się nawet potknąć o własne nogi, a raz uderzyłam małym palcem u stopy w szafkę. Tamten dzień zdecydowanie nie zaczął się najlepiej. Odpuściłam sobie śniadanie w domu i wyszłam, zamykając drzwi na klucz. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do kliniki. Na drodze na szczęście nie było żadnych korków ani wypadków, a miejsca na parkingu było dość sporo. Weszłam uśmiechnięta do budynku, przywitałam się z recepcjonistką i poszłam do swojego gabinetu. Wszystko dokumenty miałam ładnie posegregowane, więc praktycznie byłam gotowa do pracy. Założyłam jeszcze kitel lekarski i zaparzyłam sobie mocną kawę. Mimo porannej wpadki tamten dzień zapowiadał się dobrze, chociaż wiedziałam, że nie powinnam go chwalić przed zachodem słońca, jednak miałam dobre przeczucia.

Dyżur mijał spokojnie bez żadnych komplikacji i nieprzyjemnych niespodzianek. Gdyby nie głód, byłabym pewna, że nawet nie odczułaby, że niedługo miała zacząć się moja przerwa na lunch. Wzięłam potrzebne mi rzeczy i wyszłam z pomieszczenia, chcąc udawać się do najbliższej kawiarni. W tamtym momencie nie myślałam o niczym innym niż o jedzeniu. Już w drodze do wyjścia zaczęłam zastanawiać się, co zamówić. Szłam tak zamyślona w stronę drzwi, że jak tylko usłyszałam chłopięcy głos, prawie podskoczyłam.

- Pani Wróżko, Pani Wróżko! - zaśmiałam się, kiedy poczułam, jak chłopiec przyczepił się do mojej nogi. - Mam dla pani prezent! - prawie krzyknął uradowany.

Pokazał mi laurkę, którą musiał sam wykonać. Na kremowej kartce znajdowała się moja podobizna i chłopca oraz miś, którego mu dałam. Przynajmniej tak myślałam, ale głupio by było spytać się chłopca, co dokładnie się znajduje na kartce, tym bardziej, kiedy widziałam, jak dumny był ze swojego dzieła.

- Naprawdę? A z jakiej to okazji? - zapytałam, unosząc delikatnie brwi ku górze i przyglądając się Marcello.

- Mały nie dawał spokoju i chciał podziękować za wczoraj. - usłyszałam lekko zachrypnięty głos i dopiero wtedy zauważyłam starszego Esposito. - Zresztą ja też chciałbym pani podziękować, więc postanowiłem zaprosić panią na lunch.

Byłam zaskoczona propozycją, chociaż miałam wrażenie, że mężczyzna raczej oznajmił mi, że idziemy razem na lunch, niż zaprosił mnie na niego. Rozsądek mówił mi, że nie powinnam się zgodzić na wspólne wyjście, jednak jedno spojrzenie na Marcello całkowicie mnie przekonało. Nigdy nie byłam specjalnie odporna na słodkie, pulchne buźki małych dzieci. Córka mojego przybranego brata często to wykorzystywała i w ten sposób osiągała wszystko, co chciała, a ja potem byłam zmuszona słuchać kazań od jej rodziców na temat rozpieszczania dzieci.

- Boję się, że Marcello by mi nie wybaczył, gdybym odmówiła. - odpowiedziałam wesoło, a chłopiec z radości zaklaskał dłońmi.

Pan Sergio, jak przystało na prawdziwego gentlemana, użyczył mi swojego ramienia. Nie spodziewałam się takiego gestu z jego strony, jednak pozytywnie mnie to zaskoczyło i nie miałam najmniejszego zamiaru na to narzekać. Lekko się zarumieniłam, czego miałam nadzieję, że nikt nie zauważył, i przyjęłam jego ramię. W trójkę udaliśmy się do pobliskiej restauracji, w której zajęliśmy stolik z widokiem na park. Po krótkim czasie podeszła do nas kelnerka, która przyjęła nasze zamówienie.

- Dziękuje bardzo panu za zaproszenie. Miło jest spędzić z kimś przerwę.

- Myślę, że skoro już tu razem jesteśmy, to możemy mówić sobie po imieniu. - kąciki moich ust uniosły się delikatnie do góry. - Tak będzie zdecydowanie łatwiej. Chyba się zgadzamy, Brooke?

Cicho się zaśmiałam i pokiwałam twierdząco głową. Marcello zajął się kolorowanką, która została przyniesiona specjalnie dla niego, a ja razem z jego ojca spokojnie rozmawialiśmy, czekając na nasz posiłek. Byłam pewna, że gdyby nie głos kelnerki nawet nie zauważyłabym jej przyjścia.

- Cannelloni ze szpinakiem dla pana, frytki dla synka i sałatka z kurczakiem dla żony. - powiedziała kobieta w średnim wieku, stawiając zamówione jedzenie przed nami.

- To pomyłka, pani tutaj nie jest moją żoną. - zabrał głos Sergio.

- Dokładnie. Ja jak będę duży, będę mężem Pani Wróżki! - Marcello, który wcześniej siedział cicho, zwrócił na siebie uwagę wszystkich osób wokół.

Reakcje były różne. Sergio wytrzeszczył oczy i patrzył w niedowierzaniu na swojego czteroletniego syna, kelnerka nie wiedziała, jak powinna zareagować, więc po rzuceniu cichego przepraszam, wróciła do dalszej pracy przy innych stolikach, a ja z kolei zaczęłam się śmiać. Chłopiec spojrzał się na mnie i lekko się naburmuszył, co rozśmieszyło mnie jeszcze bardziej.

- To nie jest śmieszne! - powiedział dość poważnym głosem jak na kilkulatka.

- Myślę, że jednak jestem dla ciebie trochę za stara, słońce. Zresztą jesteś dla mnie za dobrą partią. - z całych sił starałam się nie wybuchnąć śmiechem.

- W takim razie mogę być gorszy. - Marcello był pewny siebie i zawzięty w swojej decyzji. Ciekawiło mnie, czy ma to po ojcu.

- Zajmij się lepiej jedzeniem zamiast podrywem. - Odezwał się w końcu Sergio, który bardzo chciał zakończyć ten temat.

Reszta lunchu zleciała nam w bardzo miłej atmosferze. Dowiedziałam się, że mężczyzna jest właścicielem kilku klubów oraz hotelów, co sprawiało, że nie mógł do tej pory przychodzić z synem na wizyty. Był odpowiedzialny i starał się nie robić sobie dni wolnych od pracy, co bardzo mi zaimponowało. Z ciekawością słuchałam o jego pracy. Nie sądziłam nigdy, że zarządzanie takimi miejscami może być fascynujące. Wymienialiśmy się opowieściami z uczelni, na których studiowaliśmy. Oczywiście chłopiec nie pozwolił, aby zepchnięto go na drugi plan, więc skutecznie starał się, co jakiś czas przekierować uwagę na siebie. Nawet nie zorientowałam się, kiedy przerwa zaczęła zbliżać się do końca. Musiałam powoli zacząć się zbierać i wracać do pracy. Kiedy chciałam wyjąć pieniądze z portfela, poczułam jak Sergio łapię mnie za dłoń, którą miałam zamiar wyciągnąć banknoty. Spojrzałam się zdziwiona na niego i unosząc brew do góry, oczekiwał wytłumaczenia jego zachowania.

- Ja zaprosiłem, ja płacę. - otwierałam już usta, żeby się sprzeciwić, ale on był szybszy. - Nie ma dyskusji.

Był tak poważny, że poddałam się i pozwoliłam za siebie zapłacić. Sergio wraz z synem odprowadzili mnie pod klinikę, pożegnali się i dopiero po tym odjechali. Przez chwilę stałam jeszcze na dworze i patrzyłam się na miejsce, z którego odjechał samochód. Z uśmiechem weszłam do budynku. Skorzystałam jeszcze szybko z toalety i poszłam do swojego gabinetu. Wchodząc do pomieszczania, patrzyłam w ekran telefonu, czytając wiadomość od Sergio, który dziękował za wspólny lunch. Szczerzyłam się do telefonu jak głupia.

- Fajnie było na randce? - słysząc znajomy głos, lekko podskoczyłam zszokowana, a telefon wypadł mi z ręki, upadając z hukiem na podłodze.

stay with me, honey || zawieszone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz