rozdział 7

294 12 0
                                    

Minęły trzy dni od wypadku. Od tamtej pory nie zjawiłam się w pracy, usprawiedliwiając swoją nieobecność chorobą. Było mi niesamowicie wstyd za moje zachowanie, do którego bałam się przyznać nawet przed moim narzeczonym, więc postanowiłam wmówić mu, że wpadłam w poślizg, kiedy byłam zmuszona do gwałtownego hamowania przez dzikie zwierzę, które nagle wtargnęło na ulicę. Oczywiście nie wspomniałam nawet słowem o wypitym wcześniej alkoholu. Na samą myśl skręcało mnie w środku ze wstydu i poczucia winy. Nie potrafiłam ponownie wsiąść za kółko. Czułam, że zwyczaje nie zasłużyłam na przywilej kierowania samochodem. Wykazałam się zbyt dużą nieodpowiedzialnością, żeby teraz móc ponownie, jakby nic się nie stało prowadzić samochód.

Jechałam taksówką do kliniki, bawiąc się nerwowo palcami. Cieszyłam się, że taksówkarz nie próbował mnie zagadać, ponieważ nie byłam pewna, czy dałabym radę prowadzić jakąkolwiek rozmowę. W głowie układałam sobie scenariusz tego, co miało się niedługo wydarzyć. Dawno nie byłam tak zestresowana, jak tego dnia. Próbowałam przewidzieć, co się stanie, kiedy dotrę na miejsce, jednak każda opcja sprawiała, że czułam się jeszcze gorzej. Nawet nie zauważyłam, kiedy auto zatrzymało się pod moim miejscem pracy. Niezdarnie zapłaciłam kierowcy, który mamrotał coś pod nosem, że będzie musiał zbierać pieniądze spod siedzenia. Miałam wrażenie, że moje nogi były zrobione z waty, a ja prędzej upadnę na ziemię, niż przekroczę próg budynku. Plułam sobie w brodę, za założenie wysokich obcasów, dzięki którym szansę na zderzenie się z chodnikiem, stawały się jeszcze większe. Idąc po schodach, trzymałam się barierki i spoglądałam na swoje stopy. Ktoś, patrząc na mnie, mógłby pomyśleć, że to mój pierwszy raz na wysokich butach i pewnie miałby niezły ubaw. Zanim chwyciłam klamkę, zrobiłam kilka głębokich wdechów i wydechów, aby się uspokoić. Nerwowo wygładziłam swój płaszcz i weszłam do środka. W środku nikt nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi. Większość pracowników zrzuciła po prostu grzeczne „dzień dobry" i wracała do swoich zajęć. Podeszłam do recepcji i uśmiechnęłam się do niej delikatnie.

- Szef jest w gabinecie?

- Ktoś został wezwany na dywanik? - zażartowała, chociaż mi zdecydowanie nie było do śmiechu. - Siedzi tam jak zwykle od rana i nigdzie nie wychodzi.

No tak, naszego szefa rzadko, kiedy można spotkać w innym miejscu niż w jego gabinecie. Niektórzy pracownicy już zapomnieli, jak wygląda. Mężczyzna zdecydowanie nie przepada za przebywaniem z większą ilością ludzi. Nawet podczas przerwy na lunch zamyka się u siebie na klucz, aby nikt mu nie przeszkadzał. Przynajmniej zawsze wiedzieliśmy, gdzie możemy go znaleźć. Podziękowałam kobiecie i poszłam w stronę pomieszczenia, w którym przebywał mój przełożony. Będąc przed drzwiami, bez zbędnego czekania zapukałam trzy razy. Usłyszałam jakieś zirytowane pomruki, co upewniło mnie w tym, że gabinet nie był pusty. Chwilę po dźwięku przekluczanego zamka, drzwi lekko się uchyliły, a ja mogłam zobaczyć wystającą głowę starszego mężczyzny z siwymi włosami i krzywym nosem, na którym znajdowały się okrągłe okulary. Mężczyzna spojrzał na mnie, marszcząc brwi, jakby starał się przypomnieć sobie, kim jestem. Po kilku sekundach niechętnie zaprosił mnie do środka i usiadł wygodnie w swoim lekko już poniszczonym, przez długie lata użytkowania, fotelu. Poprawił swój krawat i spojrzał na mnie wyczekująco.

- O co znowu chodzi? Nie mam za dużo czasu, więc proszę się streszczać. - powiedział zniecierpliwiony, zanim zdążyłam otworzyć usta.

- Ja... ja... - zaczęłam się jąkać, nie wiedząc jak złożyć poprawnie zdanie.

- Próbuję się Pani właśnie popisać znajomością języka niemieckiego? Bo jeśli tak, to ja niestety nie mam czasu na takie głupoty.

- Nie, nie, to nie tak, przepraszam bardzo. - zaczęłam mówić trochę za szybko, stresując się jeszcze bardziej niż wcześniej, a postawa tego wrednego starucha, wcale nie pomagała mi się uspokoić.

- No proszę to z siebie wykrztusić w końcu. - warknął niemiło.

- Przyszłam złożyć wypowiedzenie.

~~~~

Postanowiłam nie wzywać taksówki i wrócić do domu na piechotę. Miałam nadzieję, że spacer dobrze mi zrobi i będę mogła na spokojnie przemyśleć kilka spraw. Trudno mi było uwierzyć, że po okresie wypowiedzenia stanę się bezrobotna, jednak ciągle starałam się przekonać samą siebie, że podjęłam słuszną decyzję. Czułam, że po wszystkim, co się wydarzyło, nie powinnam brać na razie odpowiedzialności za życie innych. Nie mówiłam nikomu o wypadku, który spowodowałam. Nie chciałam, żeby ludzie się o tym dowiedzieli, wtedy byłabym całkowicie skończona. Zdecydowałam, że dopóki nie poczuję się znowu gotowa, nie wrócę do pracy i miałam zamiar trzymać się tej decyzji.

Po drodze weszłam do sklepu, aby zrobić szybkie zakupy na kolację, podczas której miałam zamiar powiedzieć Johnowi o moim odejściu z pracy. Miałam nadzieję, że uda mi się go chociaż trochę udobruchać jego ulubionym daniem. Będąc na dziale z warzywami, poczułam, jakby ktoś wiercił mi spojrzeniem dziurę w plecach. Odwróciłam się niedyskretnie, aby sprawdzić, czy ktoś faktycznie mnie obserwuje, czy po prostu jestem przewrażliwiona. Spotkałam wzrok wysokiego mężczyzny, który był jedną wielką kupą mięśni w idealnie skrojonym garniturze. Wydawał mi się dziwnie znajomym. Przez chwilę zastanawiałam się, czy do niego nie podejść, jednak on szybko odwrócił się na pięcie i zniknął za półką z nabiałem, a ja nie miałam najmniejszej ochoty, na gonienie go. Równie dobrze mogło mi się wszystko wydawać i nie potrzebnie narobiłabym sobie wstydu, a ostatnio zdecydowanie wyczerpałam limit na ten miesiąc. Stwierdziłam, że lepiej będzie puścić całą sytuację w niepamięć i wróciłam do dalszych zakupów, nie martwiąc się dłużej olbrzymem w garniturze. Już po kilkunastu minutach miałam wszystko, czego potrzebowałam do zrobienia makaronowej zapiekanki z warzywami. Miałam szczęście, że akurat kolejka do kasy była dość mała, więc po krótkim czasie, mogłam już iść do domu. Cieszyłam się, że mieszkanie znajduję się tak blisko sklepu, więc nie musiałam się za bardzo męczyć z dźwiganiem siatek z zakupionymi produktami.

Na klatce schodowej zatrzymała mnie starsza sąsiadka, która tylko szukała okazji, aby poplotkować. Czasem zastanawiałam się, czy kobieta nie siedzi w oknie, czekając, aż tylko ktoś wejdzie do bloku. Odkąd tam mieszkałam, tylko kilka razy zdarzyło mi się na nią nie trafić na korytarzu. Mimo wszystko miałam do niej słabość i nie potrafiłam jej spławić, więc stałam przed drzwiami do jej mieszkania, słuchając najnowszych plotek. Dowiedziałam się o zbliżającym się rozwodzie młodego małżeństwa z czwartego piętra oraz o tym, że para gejów z parteru postanowiła adoptować dziecko. Często rozmyślałam, czy kobieta również plotkuję z innymi sąsiadami na mój temat, co patrząc na charakter staruszki, było bardzo możliwe. Kiedy dowiedziałam się już wszystkich najnowszych nowinek, poszłam do swojego mieszkania i zaczęłam szykować kolację, brudząc przy tym całą kuchnię. Nigdy nie potrafiłam zachować porządku podczas gotowania, więc po moich wyczynach pomieszczenie wyglądało, jakby przeszedł przez nie huragan. Przynajmniej miałam, co robić, kiedy zapiekanka się robiła. Po sprzątaniu nakryłam nieduży stolik. Akurat, kiedy skończyłam, usłyszałam, jak John wchodzi do mieszkania.

- Co tak ładnie pachnie?

- Zrobiłam twoją ulubioną zapiekankę. Pomyślałam, że powinniśmy spędzić razem miło wieczór.

Mężczyzna uśmiechnął się i złożył delikatny pocałunek na moim czole, a ja odetchnęłam z ulgą, widząc, że był w dobrym nastroju, który miałam nadzieję, nie wyparuję po tym, jak usłyszy o tym, że postanowiłam odejść z pracy.

Jednak nie od dzisiaj wiadomo, że nadzieja jest matką głupich.

stay with me, honey || zawieszone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz