Upłynęło kilka dobrych dni, odkąd przestałam pracować w klinice. Od ponad dwóch tygodni ledwo widziałam się z Johnem, który po dowiedzeniu się o tym, że złożyłam wypowiedzenie i stłuczeniu kilku talerzy, wyszedł, trzaskając głośno drzwiami. Zaczął przychodzić do domu późno w nocy, jakby starał się unikać, a kiedy wracał wcześniej, zawsze kończyło się na kłótni. Zanim zrezygnowałam z pracy, miałam nadzieję, że będzie mnie wspierać, w końcu przez kilka dni po wypadku zachowywał się jak ideał mężczyzny, przez co jeszcze gorzej znosiłam jego zachowanie. Spędzałam całe dnie samotnie, uparcie szukając jakiegokolwiek zajęcia, aby nie umrzeć z nudów. Zdążyłam zrobić przemeblowanie w salonie, ustawić nową kolejność książek na regale i wyrzucić sporą część nienoszonych już przeze mnie ubrań. Gotowałam dania, o których wcześniej nie miałam pojęcia, jednak z tą czynnością byłam zmuszona przyhamować, kiedy okazało się, że jadłam samotnie, a resztki w pewnym momencie byłam zmuszona wyrzucać. Zaczęłam czuć się jak jakaś kura domowa. Dnie strasznie mi się dłużyły, a ja zaczynałam mieć wrażenie, że nie pracuje już od wieków.
Siedziałam na kanapie, oglądając wieczorne wiadomości, kiedy usłyszałam, jak ktoś próbuje otworzyć drzwi wejściowe. Wystraszona wzięłam pierwszą rzecz pod ręką, która wydawała mi się godnym narzędziem do obrony, o ile można nazwać tak starą lampę. Ostrożnie otworzyłam drzwi, trzymając z całej siły lampę, którą byłam w każdej chwili zaatakować ewentualnego przeciwnika. To, co zobaczyłam, sprawiło, że aż się we mnie zagotowało, a moja prowizoryczna broń wypadła mi z ręki, jakimś cudem wychodząc z tego cało. Na wycieraczce leżał zalany w trupa John, który przytulał do siebie pustą butelkę po winie i mamrotał coś do siebie. Skrzywiłam się, czując silny smród alkoholu. Próbowałam wyszarpać mu butelkę, jednak on trzymał się jej niczym tonący brzytwy. Cóż, każdy miał swoje priorytety, a priorytetem mężczyzny w tamtym momencie była butelka po winie. Spróbowałam go podnieść, jednak okazał się zbyt ciężki. Nie chciałam wołać pomocy, a John nie wyglądał, jakby miał się zaraz obudzić, więc lekko zdesperowana chwyciłam za jego nogę i przeciągnęłam go do środka. Kiedy udało mi się wtargać go do środka, zostawiłam go na korytarzu i poszłam do kuchni, aby wrócić po chwili z kubkiem zimnej wody, którą bezceremonialnie wylałam na jego twarz. Mężczyzna krzyknął zdezorientowany i podniósł się do siadu. Wyglądał, jakby większość promili magicznie z niego wyparowała. Wstał, podtrzymując się ściany, jakby tylko ona dawała mu gwarancje na to, że nie wyląduje ponownie na zimnych panelach. Jego brwi były zmarszczone, usta zaciśnięte we wąską linię, a broda delikatnie się trzęsła.
- Do reszty zwariowałaś?! Co ci wbiło do tego pustego łba, co?!
- Co mi wbiło? Co mi wbiło?! - czułam, jak krew się we mnie gotuję, a ręka dosłownie mnie świerzbiła. - Czekam całymi dniami na ciebie, siedzę sama i zamartwiam się, czy wszystko z tobą w porządku, a ty przychodzisz nawalony i leżysz pod drzwiami!
- Oh, przepraszam najmocniej. Może byś nie siedziała sama w domu, gdybyś nie rzuciła pracy? Lubisz być czyjąś utrzymanką, co? - warknął wściekle i podszedł do mnie, lekko się zataczając. - Jesteś tak samo żałosna, jak te twoje koleżaneczki.
Poczułam, jak całe moje ciało sztywnieje na jego słowa. Przez chwile po prostu stałam całkiem zbita z tropu, wpatrując się w jego zielone oczy. Dopiero gdy się otrząsnęłam, podniosłam dłoń, wzięłam zamach i uderzyłam go, zostawiając ślad moich palców na jego poliku. Kiedy zrozumiałam, co zrobiłam, wystraszona wykonałam kilka kroków w tył, bojąc się jego reakcji.
- Ja nie chciałam... - mój głos łamał się przy każdym słowie, a ciało drżało. - Przepraszam...
- W dupę sobie wsadź te przeprosiny. Nie chcę cię teraz widzieć na oczy! - krzyknął i poszedł do sypialni, zostawiając mnie samą.
Czułam, jak po mojej twarzy spływają słone łzy. Złapałam płaszcz w rękę i pospiesznie wyszłam z mieszkania, ocierając łzy z moich policzków. Zarzuciłam okrycie na ramiona i szłam przed siebie, nie myśląc, dokąd powinnam była się udać. Starałam się unikać spojrzeń innych ludzi, nie chcąc wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania. Nie byłam pewna, jak długo szłam przed siebie. Zatrzymałam się, dopiero kiedy poczułam, jak moje stopy zaczęły pulsować z bólu. Buty, które miałam na sobie, zdecydowanie nie nadawały się na długie spacery. Usiadłam na ławce i wyciągnęłam papierosa. Mimo że nie paliłam nałogowo, zawsze miałam przy sobie paczkę. Zdarzało mi się zapalić jednego albo dwa, kiedy byłam naprawdę zdenerwowana. Nerwowo szukałam zapalniczki w kieszeniach płaszcza, a następnie w torbie, jednak jak na złość nie mogłam jej znaleźć. Jęknęłam zrezygnowana, wyciągając używkę z ust.
- Ognia? - usłyszałam lekko zachrypnięty męski głos.
Przeniosłam wzrok na znanego mi już mężczyznę, który przysiadł obok mnie. Pokiwałam twierdząco głową, na co on podał mi elegancką, metalową zapalniczkę. Zaciągnęłam się dymem, lekko się przy tym krzywiąc.
- Palisz, a nie potrafisz się nawet dobrze zaciągnąć? - zaśmiał się mój towarzysz i posłał mi rozbawione spojrzenie. Przynajmniej on miał dobry humor.
- Wybacz, nie mam aż takiej wprawy. - odpowiedziałam, przewracając oczami. - To trochę dziwne.
- Co niby jest takie dziwne, pani doktor?
- Po pierwsze, już nie pani doktor. Dziwne jest to, że przez tak długi czas ani razu pana nie spotkałam, mimo że pański syn był moim stałym pacjentem, a teraz znowu na siebie wpadamy.
Esposito senior spojrzał na mnie, unosząc swoje grube, ciemne brwi do góry. Przekrzywił lekko głowę na bok, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią, a ja tylko patrzyłam na niego wyczekująco, mimo że on wcale nie musiał mi się tłumaczyć.
- Może nasze spotkania wcale nie są takie przypadkowe? Niektórzy mówią, że na tym świecie nic nie dzieje się przypadkiem.
To, co usłyszałam, wcale mnie nie usatysfakcjonowało, a wręcz jeszcze bardziej pobudziło moją wyobraźnię do tworzenia jakiś głupich spiskowych teorii. Brunet zaczynał mnie coraz bardziej ciekawić, a jego tajemniczość tylko zachęcała mnie, abym starała się go bliżej poznać. Ignorowałam czerwoną lampkę w mojej głowie, która mówiła, że nie powinnam być tak ufna w stosunku do ledwo znanego mi mężczyzny.
- A może pan mnie po prostu śledzi? - zażartowałam, czując się coraz swobodniej w jego towarzystwie.
- No i wszystko się wydało, a tak starałem się uważać. Chyba nie nadaję się na szpiega... - powiedział poważnie, jednak po chwili zaczął się śmiać.
Jego śmiech sprawił, że zapomniałam o wszystkich kłopotach i zmartwieniach. Zapomniałam nawet o papierosie, który wypalał się w moich palcach, a ja jedynie paliłam go biernie. Rozmawiałam z mężczyzną, którego spotkałam zaledwie kilka razy, jakby był moim starym przyjacielem. Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno, a jedyne, co nas oświetlało, to stara, zabytkowa latarnia.
CZYTASZ
stay with me, honey || zawieszone
RomanceByła obeznana z jego nazwiskiem, lecz nigdy nie widziała jego twarzy. Była jedną z niewielu osób, które zyskały jego zaufanie, jednak dla niej on zawsze był jedną wielką tajemnicą.