Rozdział 7. - Białe kłamstwo

75 8 5
                                    

Gdy silnik samochodu zgasł, zapanowała taka cisza, że słyszałam bicie własnego serca. Nawet muzyka, czy odgłosy bawiących się ludzi, docierające ze środka, jakby zgasły. Dookoła nas nie było żywej duszy - domek znajdował się na zupełnym zadupiu. Tylko las, las i jeszcze raz las. Rozpościerająca się na lewo i prawo droga i ciemność. Wzięłam kilka głębszych oddechów, wpatrując się tępo w mężczyznę.

- Wsiądziesz w końcu? - Poprawił kaptur zarzucony na głowę i oparł skroń o fotel. - Jest cholerna druga w nocy, Russel.

Podniosłam się w końcu ze schodków i podeszłam w jego stronę.

- Tak oficjalnie, po nazwisku? - zagadałam, wsiadając do środka, chyba tylko i wyłącznie po to, żeby martwa cisza nie zeżarła mnie zupełnie.

Nie byłam pewna tego, co robię - od momentu rozmowy z Chantelle, wszystko wydawało mi się cholernie podejrzane. Wiedziałam, że zrobiłam głupotę i nie powinnam była wsiadać z nim do tego samochodu. Nasza relacja nie polegała na pomaganiu sobie, wręcz przeciwnie, on usilnie mieszał w moim życiu. Nie powinnam była w ogóle do niego dzwonić. Ale cóż.

- Grzeczna dziewczynka. - mruknął, zamykając za mną drzwi samochodu na blokady.

Na moje szczęście po prostu ruszył wzdłuż ulicy. Włączył radio przez co niekomfortową, gęstą atmosferę między nami wypełniła cicha muzyka klasyczna.

- Impreza, hm? - mruknął, przecierając twarz.

Wyglądał na zmęczonego. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Światła deski rozdzielczej i nikłej lampki tuż nad nim, uwidoczniły worki pod jego oczami - swoim odcieniem przebijały moje. Włosy miał w zupełnym nieładzie. Nawet jego strój różnił się od tego, który nosił zazwyczaj - tym razem miał na sobie zwykle dresy i bluzę z kapturem. Ale czuł się naprawdę komfortowo, prowadząc samochód. Zmieniał biegi, włączał kierunkowskazy i kierował jedną ręką, zupełnie bez najmniejszego problemu. Ja przed nami widziałam jedynie ciemność, ledwo oświetloną reflektorami.

- Długa historia. - Nie chciałam rozwodzić się nad tym wszystkim.

- Mamy czas. - Zachęcił mnie.

Nie patrzyliśmy na siebie - jego wzrok skupiony był na drodze a mój na widoku za oknem.

Niebo tej nocy było piękne - gwiazdy rozpościerały się dookoła nas, jedna przy drugiej, a łuna miejska, nie docierająca do tego miejsca, w żaden sposób nie zakłócała ich blasku. Lubiłam tą porę, gdy wszystko nagle cichło a świat zasypiał. W nocy nic nie było takie samo jak w dzień, wszystko wydawało się być inne. Powietrze stawało się czyste, a ciemność obdarzała jakimś dziwnym rodzajem wolności. W tym spokoju nie raz znalazłam ukojenie. I nawet jadąc z Calebem, pomimo dziwnych obaw, towarzyszących mi tego wieczoru, poczułam tą samą, znaną mi ulgę.

- Zawsze jesteś taki ciekawski? - uniosłam brew i wyciągnęłam rękę w stronę pokrętła do ogrzewania.

- Jeśli wolisz milczeć. - Jego zblazowanie biło na kilometr. - Zimno? - Wyręczył mnie i sam podkręcił temperaturę.

Po chwili wnętrze auta wypełniło ciepłe powietrze. Jechaliśmy jeszcze jakiś czas w ciszy aż w końcu minęliśmy główny zjazd na centrum. Otworzyłam torebkę - miałam nadzieję, że mój telefon jeszcze się nie rozładował. Chciałam napisać do Cami, że jestem w drodze do domu, tak na wszelki wypadek. I w tym samym momencie, coś sobie uświadomiłam. Przejrzałam wszystkie kieszonki, ale nigdzie ich nie znalazłam. Nie miałam kluczy. Przeklęty Ace. Zupełnie zapomniałam o tym, że to u niego miałam nocować po powrocie, a moje zostały u Philipa. Jak do cholery miałam dostać się do mieszkania?

Have I lost the game? / cz. 1 |ZAKOŃCZONE| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz