Rozdział I

154 10 10
                                    

          Zgasły światła. Drażniący szept ustąpił pełnej ekscytacji i podniecenia ciszy. Na scenę weszła ona. Reflektory oświetliły niewielkie krzesełko, na którym chwilę później usiadła. Rozbrzmiał pierwszy dźwięk fortepianu, zaczęło się. Oczarowani jej anielskim głosem goście, wsłuchiwali się w każde, nieskazitelnie czyste słowo wypływające z ust Sophie. Sophie Clarke.

                                                                                              ***

          Philip zapukał do drzwi. Z pokoju dobiegał okropny bezgłos, jakby czuwał tam ktoś już martwy. Niepewnie pociągnął za klamkę. Wszedł, leżała na łóżku. Mimo szeroko otwartych oczu, wyglądała na pogrążoną we śnie. Ignorując obecność brata, pusty wzrok wlepiła w sufit. Po dłuższej chwili jednak ustąpiła, spojrzała w jego błyszczące źrenice.

-Płakałeś?

-Przyszedłem poprosić abyś zjawiła się dziś na kolacji pożegnalnej, będą wszyscy, którzy wyjeżdżają. Pojawi się też ojciec, chciałby żebyś zaśpiewała- nie czekając na odpowiedź mówił dalej- co do Bradfort, ty i mama będziecie przewiezione najszybciej jak to możliwe. O tym jak i kiedy poinformuje was niestety, ktoś z zewnątrz. Nas już jutro nie zobaczycie.

Przytakując, skinęła głową. Gdy tylko Philip opuścił sypialnię, coś w niej pękło. Na sekundę usypiając tę nieżywą w środku dziewczynę, wpadła w histerię.

Otarła ostatnią łzę i włożyła tę wszystkim znaną, maskę pozornie szczęśliwej. Ruszyła w stronę jadalni. Ubrana była w suknię, tak długą, że sunąc po ziemii przypominała fale, pod którymi miał się kryć pełen tajemnic ocean. Przywitała się z gośćmi, wysłuchała przemówienia ojca i uprzedzając prośby zebranych, od razu zajęła miejsce przy instrumencie. Bezbłędnie operując klawiszami, zaśpiewała osiem utworów. Niemały aplauz odwzajemniła uśmiechem.

Już miała opuszczać salę gdy nagle gdzieś w tłumie oklaskujących ujrzała jego. W jednej chwili wszystko ucichło. Niewidzialny blask rozjaśnił te pełne uroku oczy, w których Sophie zobaczyła siebie, człowieka niebywale zmęczonego. Chciała zacząć krzyczeć, wyciągnąć dłoń w stronę tego tak dobrze znanego jej nieznajomego. Rozsądek jednak na to nie pozwolił.

nieuchwytnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz