Ty żyjesz...

4.8K 175 424
                                    




Rozdział napisany jest z perspektywy Huntera, który jest pokazany w mediach. Na dole jest ważna notatka. Ostrzegam, że rozdział jest stosunkowo długi. Akcja zaczyna się jeszcze w rozdziale „Kurwa!". A teraz zapraszam już do czytania :*

POV Hunter

Obudził mnie irytujący dzwonek telefonu. Podniosłem się do pozycji siedzącej, przetarłem oczy i chwyciłem dzwoniące urządzenie uprzednio odłączając je od ładowarki. Spojrzałem na godzinę, była piąta dziewięć. PIĄTA DZIEWIĘĆ! Kto normalny dzwoni o tej godzinie? Mój wzrok z godziny przeniósł się na nazwę kontaktu i całe zmęczenie oraz złość wyparowała ze mnie w jednym momencie. Dzwonił Thomas.

- Hunter! - usłyszałem zdyszany głos przyjaciela - Mamy problem i to nie mały - super! Jakbym miał ich za mało.

- Co się dzieje?

- Siedzieliśmy w kwaterze głównej i zamówiliśmy pizzę. Przyjechała wyjątkowo szybko, ale jakoś nie przejęliśmy się tym zbytnio i to był nasz błąd. Dostawca wszedł do środka, jeden z nowych poszedł po kase, a ten dostawca wyciągnął spluwę i rozstrzelił mi ludzi. Z dziesięciu chłopaków zostało trzech w tym ja. Cameron był w piwnicy, ten dostawca wziął go ze sobą.

- Powiedz, że żartujesz i to tylko głupi dowcip. - miałem cholerną nadzieję, że tak właśnie jest. Jakim chujem on znowu im uciekł?

- Nie tym razem Hunter, niestety.

- Kurwa! Dobra tym się zajmiemy później, a wy jak się trzymacie? - mimo tego, że sprawa Camerona była ważna i śmiertelnie poważna bardziej interesowało mnie życie mojego przyjaciela.

- Nie jest dobrze, ja uniknąłem kulki, ale chłopaki już nie.

- Trzymajcie się, zaraz będę - rzuciłem sucho i rozłączyłem się.

Natychmiast wstałem z łóżka i ruszyłem do łazienki. Ubrałem się i zbiegłem po schodach na dół najciszej jak tylko umiałem. Napisałem kartkę pani Harris, że wychodzę i żeby zajęła się Lavender. Liścik zostawiłem na blacie w kuchni. Jestem pewien, że Lavender nie wstanie wcześniej niż o siódmej, a właśnie o tej godzinie Loren przychodzi do pracy.

Wsiadłem do swojego czarnego cudeńka i z piskiem opon wyjechałem z parkingu. Nie zważając na przepisy drogowe, przez co pewna blondynka wyrwałaby mi włosy z głowy, dojechałem pod duży dom na obrzeżach miasta. Była to kwatera główna gangu Thomasa, w której mieszkał on i kilku jego najlepszych ludzi w tym też moich przyjaciół. Nie siląc się na uprzejmości wparowałem do środka zastając istny plac wojenny. Krew była wszędzie, dosłownie wszędzie. Na podłodze, ścianach, suficie oraz na wszystkich meblach. Przeszedłem do salonu starając się omijać martwe już ciała. Pod ścianą zauważyłem Thomasa, który opatrywał właśnie Alexa i Gavina. Zatrzymałem się kilka kroków od nich i dokładnie rozejrzałem się po pomieszczeniu, wyglądało jak z krwawego horroru. Nasza czwórka była jedynymi żywymi osobami.

- Jak to wygląda? - zapytałem przyklękając przy Gavinie.

- Chujowo jednym słowem - odpowiedział mi młody chłopak. Gavin to młody chłopak, ma zaledwie dziewiętnaście lat. Kruczoczarne włosy i bardzo jasne, niebieskie oczy dają mu charakterystyczny wygląd, który przyciąga dziewczyny i chłopaków. Przez swoją orientację ma ogromny wybór. Do gangu Thomasa wstąpił kilka lat wcześniej, gdy jego życie zmieniło się w kompletne bagno. Torres zajął się nim i praktycznie go wychował. Obok niego na podłodze siedział Alex z wypisanym na twarzy ogromnym bólem. Cała trójka jest moimi przyjaciółmi i należą do naszej paczki.

Pomogłem Thomasowi opatrzeć chłopaków i zadzwoniłem do zaprzyjaźnionego lekarza, który pomagał nam w takich sytuacjach i często załatwiał opatrunki albo morfinę. Po dziesięciu minutach do domu z hukiem, który nikomu z nas się nie spodobał, wparował James Baker. Kiedyś członek gangu, a obecnie doskonały lekarz, który często pomaga nam w podobnych sytuacjach. James jest najstarszy z nas wszystkich, ma dwadzieścia siedem lat. Szybko usiadł na ziemi zaraz obok mnie i Thomasa z wielką czerwoną torbą wypchaną po brzegi jakimś medycznym gównem, które uratuje im życie.

Heaven Or HellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz