Wyznanie

291 26 10
                                    

Weszliśmy do lasu, tak, aby nie było nas widać. Księżyc był już wysoko, na szczęście niebo było bezchmurne, więc oświetlał nam drogę. Wyglądaliśmy z Adamem jak dwa nieszczęścia. Oboje mieliśmy podarte, brudne ubrania, do tego nasze płaszcze zostały w dworku, więc było nam bardzo zimno. Szliśmy bez słowa jakieś dziesięć minut. Postanowiłem się odezwać:

- Adamie- zwróciłem się do mojego towarzysza, a on spojrzał na mnie.- Dziękuję, że mnie uratowałeś, gdyby nie twoja interwencja jechałbym pewnie teraz do więzienia, albo nie żył.

- Spokojnie, to był mój obowiązek, my, poeci musimy trzymać się razem- powiedział i się uśmiechnął.- Nawet jeśli za sobą nie przepadamy- dodał i spojrzał na mnie wymownie.

Wiedziałem doskonale, co miał na myśli. Zrobiło mi się głupio i się zaczerwieniłem. Może mnie nie lubił, ale nie mówił o tym tak otwarcie jak ja w stosunku do jego osoby.

- Przepraszam- powiedziałem, a mój kompan spojrzał się na mnie wyraźnie zaskoczony.- Wiem, że oceniałem cię z góry. Nawet nie znam cię dobrze.

- Więc dlaczego mnie tak nienawidzisz? Proszę, powiedz, bo ja naprawdę nie mam pojęcia- powiedział wyczekująco, cały czas się na mnie patrzył, lecz ja unikałem tego spojrzenia.

- Ja...- wstyd ściskał mi gardło, nie mogłem nic powiedzieć, wziąłem kilka głębszych oddechów i kontynuowałem.- Zazdroszczę ci. Wszyscy cię podziwiają, a mnie nie docenia nikt- po moim policzku spłynęła łza.

- Julek- zwrócił się do mnie łagodnie- ja nie miałem o tym pojęcia, znaczy wiedziałem, że twoja twórczość jest mniej znana, ale nie wiedziałem, że to sprawia ci aż taki ból- chwycił mnie za rękę. 

Po moim ciele rozlała się fala ciepła, ale zaraz po niej ogromny ból, skrzywiłem się. Adam to zauważył i od razu mnie puścił. Chyba się przestraszył, że zrobił coś nie tak. Mimowolnie się uśmiechnąłem, nie chciałem, aby zabrał swoją rękę.

- Spokojnie- powiedziałem.-Ten Rosjanin, którego zaatakowałeś złamał mi rękę. 

Widziałem, że na jego twarzy pojawiła się ulga, a zaraz potem zatroskanie, jednak nie dałem mu szansy na jakąkolwiek reakcję, bo chciałem skończyć temat.

- Adam, przepraszam cię za moje zachowanie- spojrzałem mu w oczy, widziałem, że się nie gniewa, uśmiechał się.

- Wszystko już jest w porządku- odpowiedział.- Trzeba coś zrobić z twoją ręką, jakoś ją usztywnić, bo zrobisz sobie jeszcze gorszą krzywdę. Usiądź tu.

Wskazał na duży kamień, który mijaliśmy, chciałem zaprotestować i powiedzieć, że musimy iść, ale wiedziałem, że ma rację, dlatego posłusznie wykonałem polecenie. Adam na chwilę zniknął mi z pola widzenia, lecz za chwilę wrócił ze sporym, podłużnym kijem. 

- Trzeba to jakoś przymocować do twojej ręki- powiedział.

- Weź mój krawat- powiedziałem i zacząłem go zdejmować, ale ręka znów mnie zabolała i jęknąłem z bólu. Adam to zauważył.

- Zostaw, pomogę ci- powiedział, oparł kij o drzewo i podszedł do mnie.

Złapał za mój krawat, a mój oddech przyspieszył. Adam spojrzał mi głęboko w oczy, a ja nie mogłem oddychać, już nie było mi zimno. Sprawnym ruchem rozwiązał krawat i odsunął się ode mnie, chociaż wcale nie chciałem, żeby to zrobił. 


Mój WieszczuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz