1.Mimo to chętnie przyjdę.

43 6 0
                                    

P.O.V Deila

Gdy szłam pewnie przez dworzec King's Cross, słyszałam tylko stukot moich dwunastocentymetrowych szpilek obijających się o kostkę brukową. Nie musiałam przejmować się kufrem ani moim kotem, gdyż wszystkim zajął się nasz szofer. Co prawda tysiąc razy bardziej wolałabym zrobić to sama, ale mieć normalną rodzinę. Zamiast tego stresowałam się właśnie spotkaniem z moją rodzicielką. Była dopiero dziesiąta i, szczerze mówiąc, nie podobał mi się fakt, że już byłam na miejscu. Niestety moja matka nienawidziła spóźnień, szczególnie gdy czekała nas jeszcze szybka kawa i rozmowa w kawiarni obok niepozornego, ukrytego peronu.

Moja rodzina była rodziną czystej krwi. W innych rodzinach powstawały jakieś „odchyły" (jak zwykła to nazywać moja despotyczna matka), ale w naszej nie było żadnego czarodzieja półkrwi, ani mugola. Najgorszą „zbrodnią" było chyba wyjście mojej ciotki za zdrajcę krwi. Dziwiło mnie to, gdyż naprawdę nie byliśmy złowrogo nastawieni przeciwko mugolom. To znaczy, moja matka i jej rodzina była, lecz wszyscy moi krewni z rodu Harris byli w miarę tolerancyjni. Mimo że nie przyjaźniliśmy się z osobami o brudnej krwi, to akceptowaliśmy je.

Mój ojciec naprawdę kochał matkę, mimo jej obsesji na punkcie czystości krwi, więc pozwalał jej zawsze wypowiadać się na ten temat jak chciała. Pomińmy fakt, że nie wiem jak można kochać taką wiedźmę. Od zawsze przyjaźniliśmy się z rodzinami Black, Malfoy, Blaise, Lastrange czy Parkinson. Tak poznałam moich najlepszych przyjaciół - Narcyzę i Regulusa. Starszy z braci Black z czasem przestał uczęszczać na takie spotkania, więc nasza znajomość zakończyła się, gdy mieliśmy jakieś sześć lat.

W końcu zauważyłam szyld niewielkiej kawiarenki i szybko weszłam do środka od razu kierując się w stronę toalet, aby poprawić swój wygląd. Stanęłam przed dużym lustrem i uważnie się przejrzałam. Miałam postawić na coś uwodzicielskiego, ale razem z Regiem stwierdziliśmy, że takie rarytasy zostawimy mojej obecnej ofierze na imprezę noworoczną. Miałam na sobie czarną, trapezową spódniczkę, w której środek włożyłam ciemnozieloną, satynową bluzkę ze średniej wielkości dekoltem. Uznałam, że będzie to idealne rozwiązanie, aby godnie reprezentować się jako prefekt naczelna, jak narzucę już czarno-zieloną szatę. Wszystko zwieńczyłam dużymi kolczykami i niebotycznie wysokimi, czarnymi obcasami. Moje stopy już pulsowały, a przede mną ponad osiem godzin jazdy pociągiem. Mimo to warto było poświęcić się dla efektu finalnego. Szczególnie jeśli w grę wchodziło spotkanie z Elizabeth Harris.

Szybko przygładziłam małe włoski, które zdążyły się uwolnić z ciasno spiętego koka i przejechałam subtelnym, czekoladowym błyszczykiem po ustach. W końcu odetchnęłam głęboko i zebrałam się w sobie, aby z jak najbardziej obojętną miną udać się do zwyczajowego stolika.

- Witaj matko - powiedziałam stanowczo, gdy zauważyłam ciemnowłosą, elegancko ubraną kobietę popijającą kawę. Moje cappuccino, na całe szczęście, czekało po drugiej stronie stolika.

- Oh, Mirela - westchnęła, używając mojego pierwszego imienia, którego szczerze nienawidziłam. Przez chwilę uważnie wertowała wzrokiem moją sylwetkę, ale najwidoczniej nie znalazła niczego do czego mogłaby się doczepić, więc kontynuowała w końcu - Wyglądasz kwitnąco. Przez pracę dawno cię nie widziałam. Usiądź dziecko.

Nic dziwnego, że dawno mnie nie widziałaś, skoro dziewięćdziesiąt procent czasu spędzasz w Paryżu jako konsultantka z angielskiego ministerstwa magii, wiedźmo.

- Jak minął ci ostatni tydzień wakacji? - spytała formalnym tonem głosu.

- Przyjemnie i produktywnie. Skończyłam przerabiać cały materiał do końca siódmego roku, a wieczory spędzałam w towarzystwie Regulusa - powiedziałam takim samym tonem, celowo wspominając o ulubieńcu matki.

- Wybornie. Co u niego?

- Dobrze, zaczął już szukać czarownicy czystej krwi, z która mógłby założyć rodzinę - nakarmiłam ją tym samym kłamstwem, którym Reg karmił swoich rodziców.

- Mądry chłopak- westchnęła - Mogłabyś zacząć podzielać jego tok myślenia - przełknęłam ślinę i powstrzymując się od ciętej riposty i wywrócenia oczami, jedynie skinęłam głową.

Po następnych dwudziestu minutach takiej pogawędki dowiedziałam się jedynie, że powinnam: rozplanować sobie dietę na cały rok w Hogwarcie, aby nie przytyć do domniemanego ślubu (pomijając brak kandydata); zdecydować, którą stronę wesprę w trwającej wojnie czarodziejów (z naciskiem na „mądrą decyzję biorąc pod uwagę wyznawane przez Czarnego Pana zasady") i zdać owutemy na poziomie wybitnym z każdego przedmiotu. Otrzymałam również kilka wskazówek dotyczących pielęgnacji twarzy i odpowiedniego ubioru.

Gdy wychodziłam z kawiarni u boku matki, dziękowałam sobie w duchu, że zostało mi tylko kilka minut w jej towarzystwie. A potem będzie już tylko wolność. Najpierw dziesięć miesięcy w ukochanym zamku, a później upragniona dorosłość.

- Najmocniej cię przepraszam Mirelo, ale muszę już teleportować się na bardzo ważną konferencję - westchnęła moja matka - Uważaj na swoją wagę i oceny. W tym roku musisz wrócić na święta. Do tego czasu znajdź proszę jakiegoś rozsądnego kandydata, tak aby nie zrobić wstydu rodzinie.

I nie dając mi dość do słowa, teleportowała się. Czyli jednak jeszcze kilka dni w życiu poświęcę na słuchaniu jej idiotycznej gadki. Przez kilka sekund stałam zdezorientowana, aż w końcu postanowiłam ruszyć swój zgrabny tyłek. Mimo nienawiści, jaką darzyłam swoją rodzicielkę, musiałam przyznać, że jest niesamowicie przebiegła i zawsze wygrywa. A przynajmniej wygrywała do tej pory. Bo brak stałego partnera dawał mi spore pole do popisu w kwestii kompana mojej świątecznej niedoli.

𝑂𝑛 𝑡ℎ𝑒 𝑡𝑟𝑎𝑖𝑙 𝑜𝑓 𝑚𝑎𝑑𝑛𝑒𝑠𝑠Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz