nigdy nie mówiłeś,
że coś cię dręczyło.nie mówiłeś o koszmarach,
o krzykach, o ciałach,
o bliznach (tych widocznych
i mniej widocznych).
nie mówiłeś o tym, że cię
często coś bolało, ale nikt
nie widział.czasem, gdy noc była
chłodniejsza od twojego jej
serca, a poduszka nie
pachniała wanillą
(czemu przestała?),
zastanawiałem się,
czy chciałeś, bym
cokolwiek wiedział.
czy te skryte gesty,
niewysłane listy, zapomniane
słowa i nieważne dotyki
miały coś znaczyć? to było snem
czy jawą? żyłem czy
udawałem, bo z czasem
porcelanowa twarz
zaczynała mieć coraz więcej
pęknięć?raz stanąłem przed tobą.
obserwowałem
nieczłowieka, niezwierzę,
które teraz łypało
na twór wraku (czego?),
tego, do którego sam siebie
doprowadziłeś.obserwowałem z grymasem na
twarzy (chociaż był nieładny,
bo sam tak mówiłeś), jak coraz
bardziej przestawałeś
poznawać mężczyznę w odbiciu.
jak coraz bardziej zaczynaliście
się od siebie oddalać.może tak miało być.
lub może miałem pociągnąć
za rękę ten zagubiony wrak
nieczłowieka, by przestał
wpadać w głębszą otchłań
swoich coraz to gorszych
myśli i czynów.
może w ostatniej chwili
stchórzyłem, bo przestraszyłem
się pustych oczu i nie uśmiechu.raz umarłeś, a ja
się przyglądałem, bo w
pamięci dalej odtwarzałem
śmiech niezagubionego chłopca.