krztusiłem się własnymi
myślami.z jednej małej, niewinnej
zrobiło się setki innych,
setki tych mniej przyjemnych.
tych, przez które niektórzy
nie spali po nocach i dusili
się własnym nieszczęściem.
starałem się wypluć każdą
niemoralną z nich, zakopać,
pogrzebać, zapomnieć.
plułem krwią, mając
nadzieję, że razem z
nią wyplułem i je, że uciekły,
zostawiły mnie w spokoju
(nie uciekły).płynąłem?
woda była płytka, ledwo
dosięgała do kolan,
a miałem wrażenie, że dostała
się do moich płuc. powoli
traciłem władzę w każdej kończynie.
powoli zapominałem, jak
się oddychało. powoli
pozwalałem sobie tonąć.
czułem tępy ból. moja głowa
pulsowała i nie wiedziałem,
czy mogłem to powstrzymać.
chciałem to przerwać.chciałem krzyczeć, ale
za każdym otworzeniem
ust nabierałem coraz więcej
wody. nikt nie słyszał
niemego wołania, nie widział
zmęczonych dłoni, starających
się złapać czegokolwiek ani
desperackiej próby uwolnienia się.
przestałem walczyć.chciałem przestać walczyć,
ale chwyciły mnie zakrwawione,
drżace dłonie, a zakłamane
usta wyszeptały, że już byłem
bezpieczny.uśmiechałeś się i obracałeś
w dłoni klucze od samochodu, nie wiedząc, że przed chwilą nie
mogłem oddychać.dlaczego przestałeś uciekać?