jak skraść serce toma na 10 sposobów?/ tomarry

sposób 9

Sposób prosty: ekhem ekhem
..
Jest około godziny 14 a ja wkradam się do komnat toma pod peryną niewidką. Po co? A po to bo do mojego pokoju który wybralem sobie obok pokoju riddla calkiem niedawno zaczely dochodzić ciche pojekiwania. A kazdy chyba wie co to znaczy. Wszedłem po cichu. Zrobiło mi sie goraco. Tommy leżał i robił sobie ręką dobrze. Podszedlem bliżej. Wachałem się chwile czy zrobic cos czy nie. Ale co mi  szkodzi. Usiadlem na nim okrakiem. Sapnol zaszkoczony. I zlapal za róg peleryny i ściągnoł ją. Schylilem się  i pocałowałem go
-ile jesteś już tu?- spytał gdy się od siebie oderwaliśmy.
-tak z pól godziny-
- co? Aż tyle-
-nie no dopiero z 7 minut-
-oh- sapnoł gdy poruszylem biodrami
-hmm podoba ci się?- szepnołem mu do ucha.
-bardzo. Choć wolałbym abys wziol go- zatrzymal się-znaczy ehh ten no OHHH- zajęczał gdy wziolem jego czlonka do ust. Poruszalem energicznie głowąnw góre i w dół. Riddle wił się podemną jęcząc.-    Harry jeśli nie jesteś ohh gotowy odsun sie bo zaraz ohhh- wiedziałem ze zaraz dojdzie więc przyspieszyłem. Doszedł krzyczac moje imię. Pocałowałem Mocno toma w usta.
- tom? Jesteś w sensie gotowy w sensie no?-spytalem czerwieniąc się.
-ale co?- spytał z usmiechem diabła. Czy on musi utrudniać?
- ehh toooom no wiesz emmm no wieszsexzemną?-powiedziiałem szybko a ten się zaśmiał
-z tobą zawsze- pocałowałem go jednoczesnie sięgajac po lubrykant. Nawilżyłem palce. I włożyłem w niego jeden. Spioł się lekko ale pokiwal na znak że jest gotowy. Dołożyłem drugi o zaczołem go rozciągać. Wyciągnolem palce i nasmarowałem swoja męskość produktem. Potem delikatnie w niego wszedłem. Jęknoł głośno ponieważ odrazu trafiłem w jego czuly punkt.
-o tak szybko znalazłem- wysapałem chichoczac.
- ohh mocnej-wedle zyczenia przyspieszyłem. Tomus po kilku mocniejszych i głebszych pchnięciach doszedł
- Harry!!-oh ja rówież doszedłem
- Tom!!- opadlem wtczerpany na starszego dyszac ciężko.- podobało się?
- Bardzo- powiedział
Przytulilem go i zasneliśmy razem.
.
.
.
..