☽3☾

41 4 0
                                    

     Nigdy bym nie podejrzewała, że znajdę się w takiej sytuacji. Kiedyś, zjawy czy inne postacie nadprzyrodzone wydawały mi się takie odległe. Jakby w ogóle nie istniały.

     Słysząc te wszystkie historie, zbywałam je. Uważałam za zbędną stratę czasu czy za zapychacz moich myśli. Aktualnie były one jedynymi informacjami, które łaknęłam. Aż po Kościół Słońca, zakonników, aż po bóstwa, bogów, a nawet klątwy. Były one dla mnie wielką zagadką, którą musiałam rozpoznać, aby dotrzeć do mety.

     Jednak z drugiej strony, czułam się, jak dziecko, wierzące we wszystko. Mogły być to oczywiście tylko moje myśli, aby wyrwać się z nudnej codzienności, a nawet urojenia, w co powątpiewam.

     Jest to dobra decyzja? Obiecał, że gdy odmówię, nie będzie zły. A co jeśli ześle na mnie jakąś inną, głupiutką klątwę? Przecież sam jest bogiem. Warto ryzykować?

— Hitomi — odwróciłam się w bok, dostrzegając Braus. Uśmiechała się ciepło, kładąc dłoń na moim kolanie w geście wsparcia. — Nie przejmuj się tym. To twoja decyzja i nikt nie ma prawa jej podważać.

— Sasha ma rację — obydwie spojrzałyśmy na Springera, siedzącego zaraz za dziewczyną. — Z nami jesteś bezpieczna.

— Dziękuję — mruknęłam, uśmiechając się lekko w geście podziękowania.

     Nadal nie potrafiłam do końca przyjąć, że są zakonnikami. Poświęcali swój czas, swoje bezpieczeństwo, a nawet życie dla innych. Przede wszystkim dla bliskich, również i mnie. Chociaż, że w moim sercu odczuwałam lekką urazę, była ona mniejsza po każdym, wcześniejszym słowie wytłumaczenia.

     Wtedy zaczęłam się zastanawiać, co ja bym zrobiła w tej sytuacji. Nie mogłabym być przecież egoistką, która po chwili zrobiłaby dokładnie to samo. Chociaż, że postawienie się w ich sytuacji nie było łatwe, musiałam sobie z tym poradzić.

— O której on się wtedy pokazał? — spytał Jean, spoglądając na trójkę osób mieszkających w tym mieszkaniu. Stał ze skrzyżowanymi dłońmi przy ścianie, a Stregeneria leżała obok na szafce, w każdej chwili gotowa do użycia.

— Jakoś chwilę po tym, jak wróciłem z naszej misji — wszyscy skierowali swoje spojrzenie na Erena, siedzącego na jednym z foteli. Nogę miał założoną na nogę, podpierając swoją głowę na pięści. — Podejrzewam, że było to po siódmej jakoś.

— Podejrzewasz? — żachnął wyższy, mrużąc swoje oczy. Na czole bruneta ukazała się żyłka zirytowania, doczepnym komentarzem od strony Kirschteina.

— Wiesz, po całej nocy latania za jedną klątwą, bo jakiś kretyn nie potrafił jej trafić, dawno bym grzał dupę w domu — stwierdził z wyraźną złością na twarzy.

— Odezwał się ten, co latał, jak jebana małpa po śmietnikach — prychnął zaczepnie. — Bawiłeś się w spidermana? Brakowało ci emocji w swoim jakże nudnym życiu?

— Nie mam się o co martwić, bynajmniej nie tak jak ty — odwarknął już bardziej podburzony Jaeger. — Pomyliłeś wtedy zawody konne ze złapaniem klątwy? No co za ironia!

— Zamknijcie się — wszyscy zamilkli, słysząc zirytowany głos, rozchodzący się po pomieszczeniu.

     Czarnowłosy stał z beznamiętnym wyrazem twarzy, stojąc we framudze drzwi od mojej sypialni. Podobne, czarne spodnie podkreślały jego szczupłe nogi, a biała koszula miała odpięte dwa guziki. Kobaltowe tęczówki mierzyły wszystkich wzorkiem, a na twarzy ukazał się grymas, gdy zdał sobie sprawę, że ilość zakonników powiększyła się prawie trzykrotnie.

chimamire no sora || levi ackermannOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz