III

13 4 0
                                    

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zastaliśmy już tam pozostałą czwórkę przyjaciół. Siedzieli na rozłożonych na ziemi kocach. Na środku położone były koszyki z jedzeniem. Panorama jaka przed nami się ciągnęła ukazywała całe miasto. Słońce właśnie chowało się za horyzontem. Można by powiedzieć że to miejsce było dosłownie idealne na spotkania ze znajomymi. Niewiele osób wiedziało o tym miejscu, dzięki czemu nie było tu wielu przechodniów. Jedyne co towarzyszyło nam tutaj są to zwierzęta nieraz przebiegające przez pobliski las.

Nie zamykając drzwi od auta praktycznie od razu udałam się do Ray. Chłopak właśnie leżał na jednym z czarnych koców. Nie wiele myśląc położyłam się obok niego opierając głowę na jego brzuchu. Uwierzcie mi lub nie, każdy z nas wiedział że taka właśnie pozycja jest najwygodniejsza. Ten jedynie roześmiał się na mój ruch i położył swoją dłoń na mojej głowie lekko ją głaszcząc. Po chwili dołączył do nas również James trzymając w ręce butelkę whisky.

- Pamiętałeś o nas. - Powiedziała rozczulonym głosem Kellie.

Odchrząknęłam głośno zwracając na siebie ich uwagę. Spojrzenia obecnych zebrały się na mojej sylwetce. Podniosłam się lekko przerzucając włosy spod pleców, aby mnie nie ciągnęły i odparłam lekko się uśmiechając.

- Raczej ja pamiętałam. - Obserwowałam teraz rozbawioną twarz Jamesa który przysiadł się do dziewczyn. - James był przeciwko kupnie alkoholu. Dlatego jest tylko jedna butelka na sześć osób. - Po chwili zastanowienia dopowiedziałam. - A raczej cztery, zważając że kierowcy nie piją.

Tym razem to jego aksamitny śmiech zabrzmiał w powietrzu. Przeczesał ręką swoje brązowe włosy i pokiwał głową na boki.

- Ale jesteś wredna, Davies. - Rzucił niby obrażony James.

Reszta jednak zareagowała tylko śmiechem. Dziewczyny wzięły alkohol od szatyna i otworzyły butelkę. Siłowały się przez chwilę z zakrętką jednak po niedługim momencie pozbyły się jej. Śmiało można było je nazwać zapalonymi imprezowiczkami. Mimo częstych zabaw, jakie sobie urządzały wiedziały kiedy powiedzieć stop. Gdy zbliżały się egzaminy potrafiły odłożyć przyjemności na dalszy plan i zajmowały się tym co do nich należy.

Często żartowaliśmy że jeśli miałyby przeżyć na bezludnej wyspie to wystarczyłby im tylko zapas mocnego alkoholu i McDonalda. Jednak mówiąc szczerze każdy wiedział że to nas zabrałyby na taką wycieczkę w jedną stronę.

- Wiesz od kogo ten liścik, Emely? - Zagadnęłam dziewczynę.

W końcu wszyscy są wtajemniczeni w jej życie oprócz mnie. Jednak nie dziwiło mnie to. Przecież ja ostatni czas spędzałam jedynie na udawaniu kogoś mądrego, kto mógłby wynaleźć jakieś dzieło. Będąc jeszcze dzieckiem wyobrażałam sobie że jestem geniuszem, który zmienia wszystko. A przede wszystkim postrzeganie świata przez ludzi. Niekiedy słyszy się w telewizji opinie niektórych osób. Mówią i udowadniają że nie ma żadnego życia poza Ziemią, jednak powiedzmy sobie szczerze - wszechświat jest na tyle ogromny że śmiało mogę obiecać że jeśli tylko miałabym jak udowodniłabym że gdzieś w oddali są jakieś stworzenia, które również zastanawiają się co żyje w przestrzeni kosmicznej. Może nawet są do nas podobne, również mają dwie ręce, dwie nogi, głowę. Może mają podział na płeć męską i żeńską. Może nawet wyglądają jak my.

- Tak. - Odparła wyrywając mnie z myśli. - Po lekcjach zaczęłam dociekać czy nie było od jakiegoś przystojniaka z drużyny, ale okazało się że to ten kujon z 2b.

Na słowa dziewczyny wszyscy zareagowaliśmy śmiechem. Takie właśnie wieczory najbardziej kochałam. Kiedy siedzimy w swoim towarzystwie nie przejmując się tym co dzieje się wokół nas. Nie obchodzili nas żadni ludzie, szkoła czy nawet to czy zaraz ma się skończyć świat. Ważne że byliśmy w swoim towarzystwie. W grupie tych najważniejszych osób. Żadne z nas nie zwracało większej uwagi na to co dzieje się dokładnie wokół. Ani w mieście, a już w szczególności nad miastem. 

The siege of the EarthOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz