Rozdział 4

392 36 55
                                    

 One night and one more time, thanks for the memories, even though they weren't so great – śpiewał Patrick Stump w słuchawkach Percy'ego, gdy ten wracał autobusem do domu. Deszcz bębnił rytmicznie w szyby, a chłopak starał się odrobić zadanie domowe z angielskiego, ale ADHD skutecznie mu to utrudniało. Możliwe również, że wina leżała po stronie słuchania punku podczas prób koncentracji, lecz Percy nie zamierzał z niego rezygnować.

Jackson mieszkał razem z mamą w małym domku na przedmieściach, gdzie przeprowadzili się, gdy ta rzuciła swojego toksycznego eks, Gabe'a. Właściwie nie wiedział, dlaczego mama nie wybrała miejsca zamieszkania, z którego łatwiej byłoby jej dojeżdżać do pracy, ale oboje czuli się świetnie tam, gdzie życie ich rzuciło, więc nie trzeba było niczego zmieniać. Percy lubił kanarkowo żółte, pogodne ściany budynku, przytulną kuchnię wypełnioną niebieskimi przysmakami i wielkie akwarium w salonie. A przede wszystkim lubił widok wesołej, uśmiechającej się życzliwie mamy, który zaczął z powrotem widywać dopiero w tym małym domku. Nie chciał, żeby cokolwiek się zmieniało. 

Nie minęło pół godziny, a Percy wyskoczył z autobusu i pożegnawszy się z kierowcą, zaczął biec przez ciasną, asymetryczną uliczkę do domu. Nadal lało jak z cebra, a osłonięcie się podręcznikiem od angielskiego niewiele dało. To znaczy, wyżył się trochę na tym nieszczęsnym przedmiocie, ale nie o takie skutki mu chodziło. 

Czym prędzej otworzył żelazną furtkę – choć w tym momencie dojrzewania był już na tyle wysoki, że z łatwością mógłby ją przeskoczyć – i podbiegł pod daszek, w biegu szukając po kieszeniach kluczy. Gdy je znalazł, szybko otworzył drzwi, po czym, ociekający jak pies, wszedł do domu. Właściwie to miał ochotę otrzepać się niczym szczeniak, ale wiedział, że nie uszłoby mu to na sucho.

Żarcik sytuacyjny.

Zamiast tego zdjął zabłocone buty i położył je na dywaniku, aby wyschły. Plecak i przemoczony podręcznik rzucił obok.

– Mamo! – krzyknął w głąb mieszkania. Mokre włosy przysłaniały mu pole widzenia, a koszulka nieprzyjemnie kleiła się do ciała. – Przyszedłem!

Minął przedpokój i skierował się do kuchni. Ujrzał tam szatynkę w średnim wieku, o szczupłej figurze i rozanielonej minie, próbującą właśnie sos pieczarkowy własnej roboty – Sally Jackson.

Na jego widok Sally uśmiechnęła się jeszcze szerzej, odłożyła ogromną, drewnianą chochlę i nie zważając na stan syna, mocno go przytuliła.

– Cieszę się. Na dworze okropna pogoda. Z resztą – zmierzyła go sceptycznym spojrzeniem – chyba zauważyłeś.

– Niezwykle subtelne, mamo – parsknął Percy i cmoknął ją w policzek. – Idę się przebrać.

Mokry T-shirt zdjął i położył na wannie w łazience, a sam ubrał się w jeden ze swoich ulubionych: granatowy, wielki, z rybką Nemo centralnie na środku. Ciemne włosy potarmosił ręcznikiem, przez co były w jeszcze większym nieładzie, ale przynajmniej nie chlapały kropelkami wody za każdym razem, gdy wykonywał choćby najmniejszy ruch głową.

Kiedy wrócił do kuchni, na stole czekał na niego parujący talerz makaronu z sosem pieczarkowym i serem. Prędko usiadł i zaczął nabierać do ust ogromne widelce. Zawsze odznaczał się dużym apetytem.

– Co się stało z twoją bluzą? – spytała pani Jackson, zwrócona w stronę garnków.

– Hę? – zapytał z pełną buzią.

Szatynka ostentacyjnie odwróciła się do syna, z malującym się na twarzy karcącym spojrzeniem, ale nie skomentowała.

– Z twoją szarą bluzą – powtórzyła zamiast tego. – Miałeś ją rano, gdy wychodziłeś. Czy znowu zostawiłeś ją w szatni po WF-ie, a po lekcjach już jej nie było?

Pięć piątek do szczęścia - Percabeth AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz