Rozdział 2

403 38 19
                                    

Annabeth

Annabeth znowu obudziła się ze łzami w oczach.

Działo się tak raz na kilka tygodni, odkąd skończyła piętnaście lat, więc dobrze wiedziała, co powinna zrobić.

Spróbowała uspokoić oddech, po czym włączyła malutką lampkę stojącą na parapecie i położyła głowę na poduszce. Skupiła wzrok na ogromnym plakacie przyklejonym do sufitu. Zdjęcie przedstawiało elegancki budynek zbudowany z czerwonej cegły, ze smukłą wieżyczką na czubku i rozległą łąką o soczyście zielonej trawie; wszystko na tle błękitnego, bezchmurnego nieba.

Zdjęcie przedstawiało kawałek kampusu Uniwersytetu Harvarda. Uniwersytetu, na który Annabeth tak bardzo chciała się dostać.

To znaczy, na który się dostanie.

– Dostanę się – mruczała, gasząc lampkę i moszcząc się do snu. – Uniwersytet, na który się dostanę.

•••

– Annabeth!

To było pierwsze słowo, które usłyszała po przebudzeniu. Zaspana otworzyła oczy i zobaczyła zaraz przed sobą twarz Malcolma Pace'a, swojego starszego przyrodniego brata. Chłopak był całkiem podobny do niej: miał kręcone blond włosy i szare niczym burza oczy; wyróżniał się dość wysokim wzrostem, ale wyglądał jak patyczek, w przeciwieństwie do swojej atletycznie zbudowanej siostry. Normalnie nosił okulary, ale teraz, rankiem, nie zdążył ich jeszcze nałożyć. 

– Annabeth... – powtórzył chłopak, marszcząc brwi. - Naprawdę, gdy byłaś młodsza, wstawałaś z budzikiem.

– Gdy byłam młodsza – mruknęła Annabeth w odpowiedzi – musiałam postarać się o to, żeby w ogóle zasnąć. Czasy się zmieniają. 

Zamiast riposty usłyszała jednak tylko trzaśnięcie drzwi zamykających się za  Malcolmem. Pewnie stwierdził, że wykonał już swoje zadanie.

Annabeth z niezwykłym dla niej ociąganiem wstała z łóżka i poczłapała w stronę szafy. Nie ubierała się ani szczególnie modnie, ani unikatowo, właściwie to nosiła to, co sprezentowała dla niej macocha. Piper McLean, jej przyjaciółka, nazywała ten styl "Pani Chase, pracownica biblioteki miejskiej i właścicielka ośmiu kotów".

Tak czy siak, dziś Annabeth nie miała humoru do wybierania ciuchów. Przed oczami, jakby nadal śniła, miała email od komisji rekrutacyjnej Uniwersytetu Harvarda, informującej "z wielką przykrością", że dziewczyna nie dostała się na wymarzoną uczelnię.

Blondynka gwałtownie potrząsnęła głową. Co ona wyprawiała? Porwała z szafy beżowy sweter, szare dżinsy i koronkowy stanik. Przecież jest dopiero w pierwszej klasie liceum. Nawet nie powinna o tym myśleć. Poza tym, ma nienaganne wyniki. Świetne rekomendacje nauczycieli. Pokończone kursy i mnóstwo zajęć dodatkowych. Jak powiedziała pewna gwiazda sagi filmowej o Harrym Potterze, "jeśli nie ona, to kto?".

Szybko ubrała się i usiadła przy toaletce. Wyszczotkowała blond pukle, po czym, jak codzień, związała je w kucyk. Zrobiła też delikatny makijaż - za długo uczyła się tajników tej sztuki, żeby jej nie wykorzystywać; Annabeth Chase nigdy nie odpuszczała. Co nie znaczyło, że opanowała tę czynność do perfekcji. Po prawdzie, i Hazel Levesque, i Rachel Dare były od niej lepsze, już nie wspominając o najbardziej dbającej o wygląd w ich paczce Piper i punkówie z naprawdę ostrą charakteryzacją Thalii Grace. Od Annabeth gorzej radzić mogła sobie tylko Reyna Ramìrez-Arellano. Tylko, że ta się nie malowała.

Pięć piątek do szczęścia - Percabeth AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz