3

196 8 0
                                    

-Zrobili ze mnie idealny instrument, naprawiający kontinuum czasoprzestrzenne.

Pięć i Luther siedzieli w mieszkaniu Diega, a raczej kotłowni, zajmującej miejsce pod clubem bomserskim, którą tak nazywali. Pokój nie był duży, ale za to bardzo zagracony. Pięćdziesięcio ośmio latek nie przyznał się jeszcze do tego, ale pękała mu głowa. Nie miał siły wyjaśniać wszystkich tych zawiłych historii dotyczących apokalipsy i Komisji, ale był to winny rodzeństwu. Możliwe, że zostały im tylko cztery dni życia. Musiał im powiedzieć przez co przechodził i jak się w tym znalazł. Nie chciał by ktoś z jego rodziny padł ofiarą Komisji z jego powodu.

-Mówili na to "poprawki" - kontynuował Pięć, nie będąc przekonanym, czy jego brat daje rade przetworzyć te wszystkie informacje. - Nie byłem sam. Byli inni, istoty wyjęte z czasu. Poniszczone, wyszarpane z normalnego życia. Nie wiem jak tam trafili, ale nikt nie był tak dobry jak ja.

-Jo była jedną z nich? - zapytał Luther.

Nastolatek był zaskoczony, że jego bratu udało się połączyć te fakty. Zawsze uważał Luthera za mało bystrą osobę i żałował, że to właśnie jemu, musiał się zwierzać.

-Tak. Pracowała tam dłużej ode mnie. Wiem tylko, że była związana z Kierowniczką i, że odeszła długi czas przede mną. Do teraz nie mam pojęcia jak jej się to udało. Ukrywać tyle lat - chłopak zamyślił się na chwilę, ale zdając sobie sprawę ze zmiany tematu, wrócił do poprzedniego wątku. - Pracując tam, nie zdawałem sobie sprawy, ale tylko próbowałem znaleźć odpowiednie równanie, żeby tu wrócić. Wiedziałem, że wtedy zatrzymam apokalipsę. Uratuję świat. Złamałem warunki kontraktu.

Luther wstał na chwilę i podszedł do małej kuchenki. Wziął z niej talerz z małym rogalikiem i kubek z kawą, po czym wręczył je bratu.

-Jesteś mordercą na zlecenie? - zapytał blondyn, ponownie zajmując miejsce na stołku.

-Tak.

-Ale był jakiś kod? Nie zabijałeś byle kogo?

-Żadnego kodu. Zabijaliśmy wszystkich, którzy wpływali na czasoprzestrzeń.

-A niewinni ludzie?

-Tylko tak mogłem tu wrócić.

-To morderstwo!

-Jezu, Luther dorośnij - syknął chłopak. - Nie jesteśmy już dziećmi. Nie ma złych i dobrych, są tylko ludzie i ich życie. Jak przychodzi apokalipsa wszyscy ci ludzie giną, w tym nasza rodzina.

Pięć od początku zakładał, że brat go nie zrozumie. Za mało wiedział o życiu. Osoba, która miała do czynienia ze skokami w czasie inaczej patrzyła na śmierć. Dla takiego kogoś ludzie praktycznie nie umierali. Zawsze gdzieś, a raczej kiedyś istnieli. Idąc tym tropem można było wysnuć wnioski, że śmierci tak naprawdę nie ma. Bo czymże jest ten byt, skoro można nad nim zapanować? Ujarzmić. Istnieją jedynie doświadczenia. Każdy ma ich więcej, lub mniej, a ich ilość nie jest stałą. Mogła się zmienić w każdym momencie, pod wpływem zewnętrznych czynników i wolnej woli. Pięć chciał, aby jego rodzina miała ich jak najwięcej. Dla Komisji ludzie nie byli niczym więcej jak celami. Bezwartościowymi danymi. Przeszkodami, które można było dowolnie i bez konsekwencji eliminować.

*****

Weszłam do prosektorium. Byłam cała w skowronkach i pewna, że nic nie zepsuje mi tego humoru. Miałam nadzieję, że nie będę się za bardzo szczerzyć podczas sekcji, bo wtedy już nikt nie będzie chciał ze mną współpracować. Byłam coraz bliższa naprawienia walizki, a to oznaczało, że miałam szansę wyrwać się wreszcie z dwa tysiące dziewiętnastego roku. Zaczynałam rozważać wakacje na Sycylii i odwiedziny w starożytnych Atenach. Zawsze uwielbiałam okres klasyczny i okres rozwoju demokracji.

Coffee BeanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz