Prolog

219 26 40
                                    

W sumie, obudził się dwa razy. 

Pierwszy, gdy najpierw miał ochotę zwymiotować ale nie miał czym, a całe jego ciało wołało o pomstę do nieba, więc zarejestrował jedynie pierwsze dwa słowa osoby siedzącej tuż obok, by powoli znów opaść w ciemną otchłań, jednak tym razem inną od wcześniejszej.

Przysiągłby że słyszał urywane pikanie maszyn, szuranie kółek u wózka na którym go pchano ora kilka stłumionych głosów mówiących te medyczne, niezrozumiałe bzdety. Mógł nawet poczuć zimny powiew powietrza, gdy wyniesiono go z dotychczasowej sali i przewieziono szybko do innej. Czuł mrowienie pod skórą, gdy dotykano go w lateksowych rękawiczkach i przenoszono z łóżka na wózek, z wózka na inny wózek aż w końcu trafił na zimny stół. Było to znajome uczucie. Słyszał swój urywany oddech, przez chwilę czuł jak brakuje mu powietrza, by po chwili wszystko ucichło i znikło. Znów zapadła głucha cisza. 

Drugi raz gdy się przebudził, był zdecydowanie lepszym.

Pomimo lekkiej chrypki, gardło już tak go nie bolało jak wcześniej, choć wciąż trudno było mu układać dłuższe zdania. Dzięki lekom, ból głowy prawie całkowicie zanikł. Obraz był lekko zamazany, jednak nie było to nic dziwnego, nie miał ani soczewek ani okularów, mimo tego, niezbyt mu to na razie przeszkadzało więc nie widział powodu by o nie poprosić. Zresztą, utrzymywanie oczu zamkniętych, było nader przyjemne, prawdę mówiąc ta cała jasność wciąż go bolała. Głosy zdawały się być już w pełni zrozumiałe, choć przez kilka pierwszych minut musiał bardziej się skupiać i wysilać by przetworzyć chociaż połowę tego co słyszy. Jedynym co nie wracało do normy, były odrętwiałe kończyny. Potrzebował pomocy pielęgniarki, by usiąść na szpitalnym łóżku, a wszystko inne, takie jak na przykład wodę, podawała mu najbliższa osoba. 

Nie mógł jeszcze utrzymać kubka w dłoniach, zdawał się zbyt ciężki a i palce odmawiały mu posłuszeństwa, znaczne słabiej reagując, niżeli by tego chciał. Nie próbował jeszcze wstawać, nie widział w tym na razie sensu, więc ten jeden raz zgodził się, dobrowolnie zostać w szpitalu na dłużej niż godzinę. Nie żeby miał wybór. Już na samym początku powiedziano mu że jeśli czegoś spróbuje, osobiście przywiążą go do łóżka i dadzą na stałą obserwację, póki nie wyzdrowieje w stu procentach. 

Ale zacznijmy od początku. W końcu ta historia musi być dokładnie opowiedziana, gdyż ma zdecydowanie zbyt wiele do przedstawienia, aby mogła się pomieścić w jednej części, a przecież to zaledwie jej początek. 



***


Gdy skończono większość badań a lekarze i pielęgniarki w końcu postanowiły dać pacjentowi odetchnąć, dochodziło coś koło godziny szesnastej. Nie czekał długo aż drzwi od jego sali ponownie tego dnia wydały, nie przyjemne dla uszu, skrzepnięcie, wpuszczając do środka jego własne, lustrzane odbicie. 

Ciemne oczy spotkały się z błękitnymi. Żaden z nich nie powiedział słowa, nie mogąc znaleźć tych odpowiednich, które były w stanie wyrazić bagaż emocjonalny, z którym do siebie przyszli. Nie minęła minuta a wyższy podszedł do szpitalnego łóżka i złapał brata w niedźwiedzim uścisku. 

- Nie chcę nic mówić... ale dusisz mnie, stary. - Odezwał się zduszonym głosem Connor, z nutką rozbawienia. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz był tak blisko z bliźniakiem. Prawdopodobnie gdy byli jeszcze dziećmi. Gdy Richard rozluźnił uścisk i zajął krzesło obok brata, mamrocząc pod nosem ciche "przepraszam", piwnooki nie tracił ani chwili dłużej. Bądź co bądź, przez cały czas, nikt nie raczył mu jeszcze wyjaśnić co się dzieje i gdzie do cholery jest ani dlaczego jest tak słaby. - Myślałem że nie żyjesz. I że ja nie żyje. Co to jest, czyściec? Jak tak to najwidoczniej ktoś coś sknocił w papierach, bo powinienem był trafić piętro niżej. 

Still Alive || D:BHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz