5

68 9 9
                                    

Sebastian był przystojnym, młodym mężczyzną. Charakter też miał niczego sobie: był zabawny, szelmowski, z niebezpiecznym błyskiem w oku, za który kochały go kobiety. Miał własną firmę, którą odziedziczył po ojcu w wieku dwudziestu czterech lat. Był chorobliwie bogaty. A tego dnia był właśnie w wynkwintnej restauracji i uczestniczył w spotkaniu biznesowym z samym prezesem jednej z firm transportowych w Nowym Jorku.

Sebastian nienawidził sztywnych spotkań i drogich restauracji. Ale siedział spokojnie, z szerokim uśmiechem tłumacząc siwemu mężczyźnie swoją ofertę. Miał żyłkę do interesów, sam ojciec kiedyś mu to powtarzał.

Mężczyzna konsultował się ze swoim współpracownikiem, a tymczasem Sebastian popijał swoją kawę. Czarną. Bez cukru.

Kątem oka przyuważył jakiś ruch przy stoliku obok, po czym westchnął, prostując się i posłał uprzejme spojrzenie kobiecie, ubranej w bordowy żakiet. Stolik był sześcioosobowy, a osób było pięć.

Kobieta w żakiecie szła pod rękę ze swoim mężem. Za nimi podążała niewiele młodsza od Sebastiana dziewczyna. Zapewne ich córka. Na niej zawiesił swoje spojrzenie trochę dłużej. Mógł pokusić się o stwierdzenie, że była ładna, bo była. Miała brązowe włosy do ramion i czarną, dopasowaną sukienkę, która, jak stwierdził, zupełnie jej nie pasowała. Wyglądała na niezadowoloną.

Być może też nie lubiła sztywnych spotkań i drogich restauracji?

Przekonał się, jaki był powód jej przygnębienia dopiero po chwili, gdy po drugiej stronie stołu zasiedli dwaj mężczyźni. Byli do siebie tak podobni, że od razu domyślił się, iż jest to ojciec z synem. A kiedy zaczęli omawiać wspólnie swoje interesy, kawa z trudem przepłynęła przez jego gardło. Wiedział już, co obejmowała ta oferta.

Połączenie dwóch firm poprzez zawarcie małżeństwa przez dzieci właścicieli.

Przełknął nieprzyjemną gorycz i odwrócił wzrok. Takie sytuacje znał jedynie z filmów i nigdy nie miał okazji zetknąć się z czymś podobnym w prawdziwym świecie. No bo halo, był to już przecież dwudziesty pierwszy wiek. Nawet jego ojciec, choć dość rygorystyczny, nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Od jego śmierci było ciężko, ale Sebastian dawał sobie radę, pamiętając jak ojciec w niego wierzył.

Wrócił do rozmowy z potencjalnymi klientami. Usilnie starał się ignorować odbywającą się obok dyskusję, ale to uczucie gdzieś w głębi serca było silniejsze od niego, więc mimowolnie się przysłuchiwał.

Dziewczyna w czarnej sukience wstała. Skrzywił się, wiedząc, że w obliczu takiego zdarzenia nie będzie w stanie nic wskórać, ale ona tylko szepnęła coś na ucho swojej matce i ruszyła do wyjścia.

Nagle poczuł nieodpartą chęć by zapalić, chociaż wiedział, że nie powinien. Tym razem się nie powstrzymał.

— Najmocniej przepraszam, ale chciałbym udać się teraz do toalety. Wrócę za niespełna kilka minut i wtedy będziemy mogli doprowadzić tę rozmowę do końca. Jestem pełen wiary, że uda nam się dokonać transakcji.

Mężczyźni odpowiedzieli zgodnie, że zaczekają i rozważą ofertę.

Nienawidził wypowiadania się w elokwentny sposób. Nienawidził ogółem wszystkiego, co związane z tą formalną etykietą, do której był zmuszony stosować się na wszelkich bankietach i uroczystościach. Ale znowu tylko się uśmiechnął.

Odwrócił się i, przygładzając materiał czarnego garnituru, odszedł. Wypuścił z ulgą powietrze, gdy znalazł się na zewnątrz. Nie czekając dłużej, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Oparł się o ścianę, wyjął jednego i po kilku sekundach trzymał go już między wargami.

— Nie wiem, czy o tym wiesz, ale palenie szkodzi zdrowiu.

Chwycił papierosa między dwa palce i opuścił rękę wzdłuż ciała, wypuszczając dym. Drugą dłoń wsunął do kieszeni spodni.

Spojrzał na brązowowłosą dziewczynę, która stała obok niego, a której wcześniej nie zauważył. To była ta dziewczyna, z tym smutnym wyrazem twarzy i w tej czarnej sukience.

— Życie szkodzi zdrowiu. Ludzie szkodzą zdrowiu. Wszystko w złej mierze szkodzi zdrowiu. — Wziął znów papierosa do ust. Odsunął go na odległość wyprostowanej ręki i wpatrzył się w jego żarzącą się końcówkę. — A na coś przecież trzeba umrzeć.

Zauważył, że skrzywiła się nieznacznie i coś ukłuło go nieprzyjemnie w sercu. Zgasił więc niedopalonego papierosa o ścianę, rzucił na ziemię i przydeptał lśniącym butem.

— O nie — jęknęła dziewczyna, kiedy jej telefon wydał z siebie krótki dźwięk. Rozładował się. — Nie zdążyłam nawet sprawdzić godziny.

Sebastian westchnął, ale nie z rozdrażnienia. W towarzystwie tej szatynki czuł się wyjątkowo swobodnie. Przejechał dłonią po swoich włosach i uśmiechnął się do niej. Tym razem szczerze.

— Wiesz, jak to mówią, szczęśliwi czasu nie liczą.

Uniosła zaskoczona wzrok.

— A jesteś szczęśliwy?

Przymknął powieki, wsłuchując się w jej spokojny głos. Wyjął lewą dłoń z kieszeni i przybliżył nadgarstek do twarzy. Przyjrzał się złotemu zegarkowi.

— Jest piętnaście po czwartej — odpowiedział cicho.

egoiści ~ one shots ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz