Rzym, 8 września 2013r.
Siedziałam jak zwykle na tarasie, przed i czytałam książkę. Od kilku miesięcy w ogóle nie widziałam moje brata. Mówił, że wyjeżdża coś załatwić i niedługo wróci. Zdzwoniłam, pisałam wiele razy, ale zawsze dostawałam jedną odpowiedz: numer jest zajęty.
Postanowiłam, że nie będę siedzieć bezczynnie w domu i się przejdę do pobliskiego baru, gdzie mnie bardzo dobrze znają. Nie musiałam się jakoś szczególnie odwalić. Idę tam się napić, a nie szukać księcia na białym koniu. Jedynie zmieniłam dresy na jakieś jeansy.
Wyszłam z domu, zamykając go. Długo iść nie musiałam, bar znajdował się zaledwie dwie ulice od mojego domu. Kolejka do lokalu ciągnęła się prawie przez całą ulice. Nie zdziwiłam się, widok ten był częsty i nie każdy mógł się tam dostać. Nikt kto nie wiedział o istnieniu czarownic, wilkołaków i wampirów nie mógł wejść. Ja oczywiście przemknęłam się na początek kolejki, nie obyło się bez krzywych spojrzeń i komentarzy typu: „ej! Kolejka jest!" albo „co się pchasz szczeniaku!" Przyzwyczajona byłam do tego, tak się działo za prawie każdym razem gdy szłam do tego baru.
- czy to nie nasza najmłodsza z Mikaelsonów? - zawołał mnie Marco, który nie dość, że był moim znajomym to również ochroniarzem, który wpuszczał ludzi do środka.
- ciao Marco - przywitałam się z nim, a on wziął mnie w ramiona.
- humor dopisuje co? - spytał, na co ja się jedynie uśmiechnęłam - dawno cię tutaj nie było - dodał i skrzyżował ręce na piersi.
- wiem, ale byłam zajęta szukaniem tego debila - wyjaśniłam i wywróciłam oczami.
- Klaus zniknął jakieś miesiąc temu, dalej go nie ma? - zdziwił się.
Do tej pory zawsze mi powtarzał, że będzie przy mnie i będzie mi pomagał, jednak złamał dane słowo. Chciało mi się na tą myśl płakać, ale jednak nie uroniłam ani jednej łzy. Chodź byłam jego adoptowaną siostrą to jednak go kochałam i nie widziałam w nim takiego potwora za jakiego mają go inne wampiry, wilkołaki czy czarownicy i czarownice. Wychował mnie i nauczył wielu przydatnych rzeczy.
- nie przejmuj się młoda, przecież przyszłaś się zabawić - uśmiechał się do mnie i otworzył mi drzwi.
- pewnie, że tak - na moich ustach zagościł cwany uśmiech.
- baw się dobrze - rzucił mi i otworzył drzwi.
- zawsze się dobrze bawię - szepnęłam - ci vediamo Marco - powiedziałam i weszłam do środka.
Lokaj jak każdy inny o tej tematyce, alkohol, pijaki, czasem jakiś bogaci ludzie i dziwki, różnił się tym, że przebywali tak tylko osoby nadnaturalne. Chodź bar nie cieszył się zbyt dobrą opinią przez ciągle bijatyki jakie czasem umiem wywołać, to jednak ludzie i tak chcą tu przychodzić.
Podeszłam do baru, trafiłam akurat szczęśliwie gdyż mój przyjaciel Louis minął zmianę,
- ciao Louis - przywitałam się z nim.
- Ooo, a kto nas zaszczycił swoją obecnością - prychnął i podszedł do mnie.
Louis był moim przyjacielem od zawsze. Nie raz pomógł mi w trudnych chwilach z baratem czy z samą sobą. Chodź mocno różnił się od Klausa to i tak kocham go równie mocno, co Mikaelsona, który podjął się wyzwania wychowania mnie. Jest dla mnie jak brat.
- oj, nie udawał, że się nie stęskniłeś za mną - syknęłam z wrednym uśmiechem.
- faktycznie, miło widzieć chodź jedną normalną osobę w tym.. - urwał i rozejrzał się po klientach. Najwięcej było tych, co przyszli się nachlać i znaleźć jakąś laskę do wyruchania - ...w tym burdelu - dokończył zniesmaczony.
Chodź jest synem właścicielki tego jak dla mnie cudownego miejsca, to jednak on uważa, że można byłoby zrobić z niego całkiem niezłą knajpę. I to był bardzo dobry pomysł, lokal znajduje się prawie że w samym centrum Rzymu i w dodatku, nie raz różni klienci pytali się czy zdołają tam coś zjeść. Było by dobrze gdyby chociaż byli żywi i nie mieli płynnej diety.
- do puki tu pracujesz, będę tu przychodzić - oznajmiłam z szczerym uśmiechem.
- to co zwykle? - spytał i teatralnie się ukłonił.
- oczywiście - powiedziałam rozbawiona.
- zamawiasz zawsze na pierwszy rzut tego jedynego drinka - mówił przygotowując napój - pamiętam, jak Klaus przyprowadził cię tu pierwszy raz i wtedy też na pierwszy rzut zamówiłaś go - powiedział i podał mi drinka.
- od czegoś musiałam zacząć - uśmiechnęłam się słodko.
Obserwowałam ludzi w pomieszczeniu, większość była już nawalona. Widziałam, że niedługo dołączę do tej grupy chyba, że coś sprawi, że w jednej sekundzie bym otrzeźwiała, a to jeszcze nie nie zdążyło.
- a jak tam Daniell? - spytałam ruszając znacząco brwiami.
- nie żyje - odparł i zabrał się za wycieranie morką szmatką blatu.
Zmarszczyłam czoło, to już kolejny raz gdy facet lub kobieta mojego najlepszego przyjaciela kończy z kołkiem lub bez serca.
- to dziwne, z Kate byłeś jakiś pół roku i została zamordowana, podobnie jest teraz z Daniellem... - oznajmiłam i wzięłam łyk drinka.
- najwyraźniej nie masz szczęścia - wtrącił Marco siadając obok mnie.
- nie powinieneś teraz wpuszczać gości? - spytałam i zmrużyłam oczy.
- tak, powinienem - odparł i zabrał mi szklankę sprzed nosa, z której po chwili wziął łyka - ale przysługuje mi dwudziestominutowa przerwa, a Dylan miał dość zapachu fajek, alkoholu i dziwek, więc z uśmiechem na ustach mnie zastąpił - wyjaśnił z swoim uwodzicielskim uśmieszkiem, na który poleciała nie jedna laska, ale ja nigdy. Skrzywiłam się i zabrałam mu, mój napój gdy chciał po raz kolejny się z niego napić.
- nie czaruj mnie tutaj, ja cię mogę zaczarować - oznajmiłam przybliżając się do niego tak, że nasze nosy prawie się stykały. Popatrzyłam mu w oczy, a raz po tym upadł na ziemie i zaczął zwijać się z bólu przemiany.
Wilkołak czy wampir? Zawsze o to pytał mnie Klaus lub Louis. Chcieli wiedzieć z kim chciałam bym się spotykać. A ja zawsze odpowiadałam, że człowiek.
- Anika, odpuść mu - wampir położył mi dłoń na ramieniu, co sprawiło, że przestałam.
Marco wstał i szybko wybiegł z lokalu, dając nam znak, że jego przerwa się skończyła.
- i po kłopocie - syknęłam.
Lubiłam go, ale pod względem flirtu był nie do zniesienia.
- nie powinnaś atakować wszystkich, który chcą się do ciebie zbliżyć - oznajmił i postawił przede mną talerzyk z kawałkiem ciasta truskawkowego.
- zawsze wiesz, jak wywołaj uśmiechach u mnie - wysyłałam mu język i wzięłam pierwszy gryz ciasta.
- no pewnie, jesteś moją przyjaciółką - odparł, oczy mu się śmiały tak jak tego dnia gdy mnie poznał.
Miałam wtedy cztery lata, uczyłam się rzucać najprostsze zaklęcia, a Klaus nie miał mnie z kim zostawić. Louis miał u niego duży dług i tak go spłacał. Opiekował się mną gdy mój brat gdzieś znikał, ale nigdy na tak długo.
Louis... kocham cię jak brata...
tak samo jak kocham Klausa...________
Aylaya_
CZYTASZ
𝐙𝐢𝐦𝐨𝐰𝐲 𝐤𝐨𝐜𝐡𝐚𝐧𝐞𝐤 | 𝐵𝑢𝑐𝑘𝑦 𝐵𝑎𝑟𝑛𝑒𝑠
Fiksi PenggemarNiby jedna z Mikaelsonów, ale jednak nigdy nie byli jej rodziną