Dochodziła czwarta nad ranem, a ona nadal nie spała. Biła się z myślami... Nie, nie biła się. Nawet na to nie miała już siły. Przyszedł czas, by się poddać. Płynąć z prądem rzeki, a nie pod prąd. Był czas na walkę, teraz nastał czas kapitulacji. Czas złożyć broń. Miłość nie bierze jeńców.
Przyszła wiosna, ale ona wyjątkowo nie cieszyła się z tego powodu. Powinna obudzić się do życia tak, jak cała natura, jednak ona chciała obudzić się tylko i wyłącznie z tego koszmaru, do którego się przyczyniła. Chciała cofnąć czas i nie stracić tego, co dla niej najcenniejsze.
Zwlokła się z łóżka. Już jutro spotkają się w sądzie. Pierwsza rozprawa rozwodowa. Nowy początek. Zaczną od podziału swojego życia na pół. Ona zawozi do szkoły, on odbiera. Ona bierze pierwszy miesiąc wakacji, on bierze drugi. Ona zabiera do kina, a on na pizzę. Na zawsze już osobno, już nigdy razem. Już nie ma jej i jego razem, już nie są jednością. Pozostali osobnymi jednostkami.
Za dużo wspólnego, żeby tak nagle zacząć żyć osobno. Za dużo dobrego między nimi... Będą musieli opuścić swoje obecne życia i zacząć budować swoją nową rzeczywistość. Będą musieli nauczyć się wszystkiego na nowo. Spania osobno, samotnych wieczorów i ciszy. Tej przygnębiającej ciszy, która przypomina człowiekowi o tym, jak bardzo jest samotny.
Poszła do łazienki, w której nadal znajdowała się część kosmetyków Marka. Za dużo dobrego... Nie mogła pozbyć się tych słów z głowy. Prześladowały ją odkąd po powrocie z Grecji odbyli rozmowę o ich końcu. Rozmowę, która odbyła się w firmie. Tam, gdzie wszystko się zaczęło. Tam też to WSZYSTKO się zakończyło.
Nie podjęła jeszcze decyzji co dalej... Część udziałów miała pozostać w jej rękach, jednak zastanawiała się czy na pewno tego chce. Po co mieć coś, co będzie przypominało jej o nim, o ich całej historii. Nie wiedziała, czy będzie w stanie tam pracować. Czy będzie w stanie z nim normalnie rozmawiać. Na chłodno, bez emocji, bez łez. Czy będzie potrafiła wypić w jego towarzystwie kawę, zjeść lunch czy wsiąść do jednego samochodu, bez dotknięcia go? Czy będzie potrafiła bez niego żyć?
Ubrała się i zeszła zrobić sobie kawę. Dzisiaj dzieci spały u Marka. Zadzwoniły tylko wieczorem, by powiedzieć dobranoc. Były w dobrych humorach, a to najważniejsze. Nawet Antoś nie płakał. Marek był cudownym ojcem i mężem. Już niedługo będzie tylko cudownym ojcem, a może już niedługo... czyimś cudownym mężem? Przygryzła wargę, by skupić uwagę na bólu fizycznym, a nie psychicznym, który powodowały myśli o tym, że ktoś zastąpi jej miejsce, że u jego boku znajdzie się kobieta, która będzie go bardziej kochała... Ale czy można jeszcze bardziej kochać?
Była 7.00, gdy wsiadała do auta. Po chwili na wyświetlaczu telefonu pojawiło się zdjęcie jej syna.
~ Cześć mamo! - usłyszała głosy swoich pociech.
- Hej kochani - odpowiedziała, nieco mniej entuzjastycznie niż oni.
~Jesteś na głośnomówiącym, żeby Antek też Cię słyszał - zakomunikowała jej córka.
~Co robisz? - spytał Kuba.
- Jadę do firmy, a wy?
~ Tak wcześnie? - usłyszała głos Marka. Nie odpowiedziała nic. Co miała mu powiedzieć...
~ Mamo, jesteś tam? - dopytała Julka.
- Jestem, jestem - odchrząknęła - To co porabiacie?
~Tata zrobił nam omlety na śniadanie! Ale za to prawie przypalił koszulę, jak prasował - zaśmiała się młoda Dobrzańska. Co za ulga słyszeć jej śmiech...
- To smacznego kochani i bądźcie grzeczni - zaczęła się czuć niekomfortowo z myślą, że Marek tam jest i wszystko słyszy. On nadal należał do kochanych przez nią osób i należeć będzie. Na zawsze. Rozłączyła się, nie miała już siły. Już nie.
***
- Mama była smutna - stwierdziła Julka, gdy skończyli rozmawiać z Dobrzańską.
- Myślisz, że płakała?
- Na bank. Wiesz jaka jest mama.
- Racja... Nie miał kto jej przytulić, a ona zawsze nas tuli, gdy jesteśmy smutni - stwierdził Kuba. Marek przysłuchiwał się wymianie zdań swoich dzieci. To prawda, Ula była smutna. Razem doprowadzili do tej chorej sytuacji. Razem teraz będą ponosić tego konsekwencje. Ostatni raz razem, bo później już tylko osobno. Ostatnie dni, ostatnie chwile. Czy to można jeszcze zatrzymać?
Jak się kogoś kocha, to nie można tak po prostu przestać... Nawet jeżeli ta osoba robi straszne rzeczy, nawet jeżeli kłamie, oszukuje i... nawet jeżeli zdradza. Urszulo wtedy jeszcze Cieplak, dziś jeszcze Dobrzańska, wiedziałaś wtedy co nas czeka? Dlaczego nas nie ostrzegłaś?
Biurko Uli było puste, tylko drukarka pracowała drukując jakieś kartki. Coś skłoniło go, by podejść i zobaczyć. Przecież może, prawda? To ich wspólna firma, ich wspólne dokumenty, ich wspólne problemy. Szkoda Dobrzański, że dopiero teraz jesteś taki mądry.
Podszedł do urządzenia. Wziął do ręki pierwszą kartkę, a to co przeczytał ścięło go z nóg. Musiał oprzeć się o biurko. Nie wierzył w to co przeczytał: " Curriculum vitae Urszula Dobrzańska". Przecież będzie miała udziały w firmie, przecież zobowiązała się pomóc w ratowaniu firmy, przecież... przecież miał nadzieję widzieć ją każdego ranka i chociaż ukradkiem na nią patrzeć. Miał codziennie od poniedziałku do piątku, a może czasem i w weekendy, zamieniać się w masochistę i patrzeć na nią, czuć jej zapach, słyszeć jej głos. Rozwód rozwodem, ale nie chciał jej tracić tak do końca. Nie była już tylko jego, ale... ale chyba ma prawo patrzeć na matkę swoich dzieci, a może jednak nie? Może stracił ją całkowicie i bezpowrotnie? To są konsekwencje jego decyzji, jego upartości, zgorzkniałości. Przecież on ją nadal, mimo wszystko kochał, ale to on przywitał ją po powrocie z wakacji pozwem rozwodowym.
Wpatrywał się w kartkę, a jego oczy się zaszkliły. Nie chciał, żeby tak to wyglądało. Myślał, że chociaż w pracy... że chociaż tutaj będzie jak dawniej. Zauważył, że Ula wychodzi z łazienki. Nie wiedział, czy zapytać jej wprost, a później błagać na kolanach, żeby nie odchodziła, czy może jednak udawać, że go to nie obchodzi. Byłoby to tak ogromne kłamstwo jak to, że jej nie kocha...
- Cześć - powiedział pierwszy, gdy była już blisko. Zbladła na jego widok. Zobaczyła, że trzyma jej CV. Nie miał się jeszcze dowiedzieć, nie teraz... Jeszcze nie podjęła ostatecznej decyzji... Ona się jeszcze waha.
- Hej - rzuciła starając się na niego nie patrzeć. Marek nie wiedział jak zacząć temat czy w ogóle go zaczynać, ale musiał coś zrobić... Nie chciał żałować jak innych rzeczy, które zrobił i powiedział.
- Odchodzisz? - spuściła wzrok - Miałaś pomóc - powiedział z pretensją w głosie. Dopiero po chwili zorientował się, jak to zabrzmiało. Przecież tu wcale nie chodziło o firmę, tu chodziło o nią. Żeby była.
- I pomogę. Zamówienie dla ministerstwa jest na ukończeniu, niedługo pokaz kolekcji - przemilczała, że będzie to pokaz "kolekcji rozwodowej". Idealne zakończenie naszego małżeństwa - pomyślała z kpiną - Nie zostawię Cię, znaczy Was. Wiem, że Paulina ma dużo na głowie - powiedziała wbrew sobie. Przecież Paulina była tylko od przyjmowania pochwał i pełnienia funkcji reprezentacyjnych.
- Ula... Nie o to mi chodziło. Nie chciałem tak tego powiedzieć - bronił się, a Ula w końcu na niego spojrzała. Z jej oczu bił smutek i żal - Dlaczego odchodzisz?
- Tak będzie lepiej - powiedziała szybciej niż pomyślała. Teraz już postanowione. Musiała brnąć w to dalej.
- Dla kogo? - spytał zdenerwowany. Wcale nie uważał, że będzie lepiej. Bez niej mogło być tylko gorzej...
- Dla Ciebie, dla Was. Zresztą nie ważne. Zadzwonię do Fica, żeby zmienił jeszcze zapis w pozwie- powiedziała, a on spojrzał na nią zaskoczony.
- Ja..jaki zapis? - spytał zdezorientowany.
- O udziałach. Chcę żebyś zatrzymał całość udziałów - powiedziała próbując udawać pewność siebie.
- Jak to całość? - Nie może się tak ode mnie odciąć. Nie może...