Minął miesiąc od kiedy ich małżeństwo zostało rozwiązane. Supeł, który plątali tyle lat swoją miłością, paradoksalnie najszybciej się rozwiązał.
Minął miesiąc odkąd przestali istnieć. Razem. Teraz stali się dwiema zbłąkanymi duszami. A może jednak tylko jedna dusza była tą zbłąkaną?
Minął miesiąc od dnia, kiedy stracił nadzieję na uratowanie tego co dobre. Na uratowanie siebie. Ich.
Każdy kolejny dzień wypełniony był bólem. Co tygodniowe spotkanie z nią ograniczało się do "Cześć" i "Na razie". Nie uśmiechali się do siebie. Już nie płakali. Ten etap żałoby był już za nimi.
Za namową Marka, część udziałów pozostała w jej rękach, jednak nie sprawiło to, że zmieniła zdanie w sprawie odejścia z firmy.
Dzień, w którym się rozwiedli, był dniem, gdy ostatni raz przeżyli coś razem. Przeżyli początek końca. Koniec końców są osobno.
Ten dzień, który tak bardzo chciałby wymazać z pamięci wracał do niego o każdej porze dnia i nocy.
Ten dzień. Dzień, w którym oboje musieli wybrać swoje nowe ścieżki, którymi będą podążać. Ula wybrała. On nadal stał na rozdrożu, jakby mając nadzieję, że ona wróci. Że chwyci go za rękę, splecie ich palce i pójdą wspólną ścieżką życia.
Od teraz nie będzie obchodził z nią ich rocznicy ślubu. Nie będą świętowali przypieczętowania swojej miłości.
Od teraz ona będzie świętowała zerwanie tej pieczęci. Będzie świętowała dzień, w którym na nowo poczuła, że żyje.
Od teraz, co roku on będzie celebrował, nie dzień zwycięstwa miłości nad przeciwnościami losu, a dzień swojej porażki.
Będzie siadał w swoim pustym mieszkaniu z butelką mocnego trunku i będzie pił. Będzie pił za to co nie wyszło, a mogło wyjść. Będzie pił za jej zdrowie i jej nowej miłości.
Słowa, które wypowiedziała zaraz po rozprawie, dały mu przez chwilę nadzieję:
"Marek, ja się zakochałam"
Głupi myślał, że to o niego chodzi. Mecenas Zapała. Kolejna osoba, którą dopisał do listy osób przez niego znienawidzonych.
Kolejny cios, który mu zadała. Przecież miała kochać tylko jednego. Marka Dobrzańskiego. Kolejne kłamstwo Uli. Teraz już jego byłej żony.
Pojechał do firmy. Prócz dzieci, to była jedyna rzecz jaka trzymała go przy życiu.
Przywitał się z Władkiem i już chciał skierować się do windy jednak jego nogi zrobiły się jak z waty.
Jego Ula. Znaczy, już nie jego... Namiętnie całowała Zapałę, który bezwstydnie sunął ręką wzdłuż jej kręgosłupa coraz niżej i niżej. Zatrzymał się dopiero, gdy jego ręka spoczęła na jej pośladku. Ścisnął go, a ona aż zadrżała. Opamiętali się dopiero, gdy otworzyła się winda.
Obciągnęła sukienkę, która delikatnie się podniosła i odruchowo spojrzała w bok. Zobaczyła Marka. Zmieszana wsiadła do windy, zostawiając go bez słowa.
Chciał ruszyć za nimi i uderzyć Zapałę, za takie przedmiotowe traktowanie jego żony. Stop. Byłej żony. Wciąż łapał się na tym, że nie może już jej tak nazywać. Stracił ten przywilej miesiąc temu i już nigdy go nie odzyska.
Perfekcyjne życie, idealna rodzina i nienaganna reputacja. Czy to ich zabiło? Przecież nie było w tym żadnej sztuczności. Przecież z nią wszystko było naprawdę. Na sto procent. Bez kłamstw, bez złudzeń. Była ona i tylko ona, ale...
Był on i nie tylko on. Był Artur... i nie tylko on. Jest Zapała i co dalej?
Czy Urszula z domu Cieplak okazała się kobietą o dwóch twarzach?
W takim razie dlaczego była z nim tyle lat? Dlaczego mają trójkę dzieci? Dlaczego między nimi była miłość?Bo miłość była. Musiała być. Przecież nie da się udawać tak długo. Nie można się tak płomiennie kochać bez miłości. Nie można mieć takich cudownych dzieci bez miłości. Nie można. Bez miłości.
Wzdrygnął się, gdy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
- Wszystko w porządku? - spytał Sebastian patrząc na Marka, który wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu stała Ula.
- Jasne - wymusił uśmiech. Próbował przekonać Olaszańskiego, ale też siebie, że wszystko jest dobrze. Przecież taka kolej rzeczy. Prędzej czy później kogoś, by znalazła.
Sebastian zmierzył go wzrokiem.
- Jakoś Ci nie wierzę. Co jest? - drążył Olszański, a w oczach Marka, na wspomnienie wydarzenia sprzed kilku chwil, zebrały się łzy. Zmarszczył czoło.
- Ula tu jest...
- Nie cieszysz się? Przecież jeszcze ostatnio mówiłeś, że chciałbyś zaprosić ją na kawę.
- Przyszła z Zapałą. Dzisiaj zebranie zarządu.
- A po co on tutaj? Przecież nie jest w zarządzie.
- A po co Ula przychodziła do firmy jak oddała mi stanowisko prezesa? - Sebastian nie odpowiedział - no właśnie. Do mnie. Bo była ze mną- jego głos zadrżał - Bo byłem wtedy dla niej wystarczający - powiedział z żalem.
- Marek...
...
- Marek - Sebastian potrząsnął ramieniem przyjaciela - Ej stary, obudź się.
Zdezorientowany Dobrzański spojrzał na Olszańskiego. Przez chwilę nie wiedział co się dzieje.
- Który dzisiaj jest? Byliśmy w firmie? Ula była z Zapałą? - Marek zadawał pytania z prędkością karabinu maszynowego.
- Marek, uspokój się. Przecież dzisiaj była rozprawa. Byłeś biegać, a później przyszedłem do Ciebie i położyłeś się spać.
Marek wypuścił głośno powietrze. Ukrył twarz w swoich dłoniach.
To był tylko zły sen. Tylko koszmar. Wdech i wydech. Dobrzański uspokój się. Nie myśl tyle.
- Jaki Zapała? - zapytał w końcu Sebastian.
- Przyśnił mi się koszmar. Nie wiem. To było straszne. Bałem się obudzić. Bałem się, że to wszystko dzieje się naprawdę. Bałem się, że jeśli otworzę oczy to wszystko stanie się rzeczywistością, że ona... że to wszystko...
- Marek - przywołał go do porządku Olszański. Marek przeczesał swoje włosy ręką, bo po drzemce były w delikatnym nieładzie.
Wstał z kanapy i podszedł do okna.
Nie rozumiał dlaczego śniły mu się takie rzeczy. Przecież wyraźnie napisała w liście, że jest "markoholiczką" i że go kocha, że tęskni ,że...
Jestem ulkoholikiem i nie wiem jak się z tego wyleczyć. A może co innego powinienem wyleczyć?