Tej nocy nie mogła zasnąć. Cały czas myślami wracała do rozmów z Markiem, które odbyli na przestrzeni ostatnich kilku tygodni.
Musimy zaplanować nasze rozstanie.
Nic dobrego nas już nie czeka.
Za dużo dobrego było między nami.
Te słowa wracały do niej jak bumerang nie pozwalając zasnąć. Zastanawiała się, czy Marek też nie śpi. Zastanawiała się, czy tak jak ona, spogląda co chwilę w telefon, czekając na SMSa o treści: "Wycofajmy pozew, proszę. Kocham Cię". Czekanie na SMSa, który i tak nigdy nie nadejdzie.
Zapaliła lampkę przy łóżku i wyciągnęła z szuflady notes. Kolejna nieprzespana noc i kolejny rachunek sumienia.
'Kocham, ale się rozwodzę.'
***
Myślał, że zimny prysznic mu pomoże, jednak nic nie potrafiło ostudzić buzujących w nim emocji.
Jego ręce stawały się momentalnie lodowate, gdy pomyślał o rozprawie. Co prawda nie usłyszą jeszcze, że ich małżeństwo zostaje rozwiązane, ale jednak... Zrobią milowy krok ku temu.
Nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Co chwilę spoglądał na zegarek.
Jeszcze 6 godzin.
Jeszcze 5 godzin.
4 godziny.
3 godziny...
Po 7, usłyszał dzwoniący telefon. Odrzucił koc, którym był przykryty, na bok i ruszył w poszukiwaniu telefonu.
W końcu znalazł komórkę. Widząc, że dzwoni do niego Kuba, natychmiast odebrał.
- No cześć młody, co jest? - zaczął Marek.
~ Tato, zawieziesz nas do szkoły?
- Kubuś, ale ustaliśmy z mamą, że dzisiaj to ona Was zawozi. Nie możemy tak zmieniać jej planów - próbował wybrnąć z sytuacji Dobrzański.
~ Ale to mama prosiła.
- To dlaczego sama nie zadzwoniła? - spytał szukając garniturowych spodni. Po chwili sam zganił siebie w myślach za to pytanie.
Dobrzański, może dlatego, że za chwilę spotkacie się w sądzie? Jesteś jednak kretynem.
~ No bo Antek ma kolkę - wytłumaczył Kuba - I w dodatku... - zaczął, ale nie skończył. Nie wiedział, czy powiedzieć tacie, że ich mama ma oczy czerwone od łez i ledwo stoi na nogach.
- Kuba, co jest? - Marek zaczął się denerwować. Wiedział, że coś nie gra, że nie jest to tylka kwestia Antosia.
~ Przyjedź po prostu, nie możemy się spóźnić - powiedział Kuba i się rozłączył.
Marek niewiele myśląc ubrał spodnie, koszule, a w rękę chwycił marynarkę. Z ogromnym niepokojem ruszył w kierunku Różanej.
Po około 15 minutach dojechał. Wysiadł z samochodu i pewnym krokiem udał się do środka. Towarzyszyła mu pewna obawa, bał się widoku jaki zastanie. Bał się, że nie będzie mógł patrzeć na cierpienie Uli i wyjdzie. Ucieknie jak tchórz.
Przywitała go cisza. Dopiero po chwili usłyszał odgłos łyżeczek uderzających o ściany miseczek. Zobaczył Kubę i Julkę.
- Cześć - ucałował ich w czoła i posłał ciepły uśmiech - gdzie mama?