II

281 8 0
                                    

W koprodukcji z K.! 


W świetnie skrojonym, czarnym garniturze i śliwkowej muszce stał na hotelowym korytarzu pod drzwiami numer trzysta pięć. Nie kazała długo na siebie czekać. Dopasowana, z odkrytymi plecami suknia w kolorze rubinowym świetnie podkreślała wszystkie jej atuty. Obrzucił ją zachwyconym spojrzeniem.

- Pięknie wyglądasz – szepnął podając jej ramię

- Ty też niczego sobie – roześmiała się. Po popołudniowym stresie związanym z wystąpieniem nie było już śladu. Była w świetnym humorze – Chodź, idziemy posyłać sztuczne uśmieszki i odbywać kurtuazyjne rozmowy

- Może nie będzie tak źle – rzekł sprowadzając ją ostrożnie ze schodów – I gratuluję. Świetnie ci poszło. Muszę przyznać, że twoje wystąpienie było najciekawsze.

- Przestań. Nogi miałam, jak z waty, a ręce mi się tak trzęsły, że w pierwszej chwili nie mogłam rozczytać liter na kartce – zaśmiała się

- Kompletnie nie było tego po tobie widać. Pełen profesjonalizm.


Rzeczywiście na bankiecie nie było tak źle. Zwykle nie znosiła tego typu imprez. Do tej pory na różnego rodzaju konferencjach, a co za tym idzie również bankietach, towarzyszyła szefowi trzykrotnie i zazwyczaj szybko z nich uciekała do pokoju, tłumacząc się zmęczeniem i bólem głowy. Dziś w towarzystwie Dobrzańskiego bawiła się znakomicie, a czas mijał im jak z bicza strzelił. Marek był świetnym partnerem nie tylko na parkiecie, ale również elokwentnym towarzyszem rozmów, który co ważne potrafił uważnie słuchać. Był zabawny i szarmancki. Był idealny. I choć nie wiedziała nic o jego życiu prywatnym, to musiała przyznać, że poznała wreszcie naprawdę interesującego faceta. Co prawda nie zauważyła na jego dłoni obrączki, w żadnej rozmowie nie wspomniał słowem o żonie, ale nie oznaczało to, że nie jest w szczęśliwym związku. Postanowiła więc, dla swojego dobra, traktować ich znajomość jako zwykłe koleżeństwo, by nie robić sobie znów złudnych nadziei. Na kilkanaście minut przed pierwszą, jako jedni z ostatnich opuścili bankiet. Mieli szczęście, że nocowali w tym samym miejscu, w którym odbywały się obrady i przyjęcie. Część gości niecierpliwie oczekiwała w holu na taksówki, które miały ich rozwieźć po innych hotelach. Odprowadził ją pod drzwi pokoju i dziękując za udany wieczór złożył pocałunek na jej dłoni. Z uśmiechem na ustach pożegnała go, życząc dobrej nocy. 

Nie spotkali się w hotelowej restauracji na śniadaniu. Dobrzański wyjątkowo długo konsumował swoją jajecznicę, ale najwyraźniej musieli się minąć, a Ula jadała dość wcześnie. Zauważył ją godzinę później w sali konferencyjnej. Dyskutowała z jakimś siwiejącym panem o latynoskiej urodzie. Skinął głową na powitanie i zajął miejsce w przedostatnim rzędzie. Ku jego radości po chwili do niego dołączyła tłumacząc, że dziś nie musi się udzielać w dyskusji i tyły sali będą idealne. Prelegenci mówili wyjątkowo znudzonym głosem, a i zaplanowane na ostatni dzień tematy nie były porywające. Marek zaproponował zamianę kongresu na spacer. Zgodziła się bez namysłu. Niespełna dwie godziny od rozpoczęcia obrad wymknęli się bocznym wyjściem. Gdy spotkali się kwadrans później przy wyjściu, musiała przyznać, że Dobrzański w mniej formalnym stroju wygląda jeszcze bardziej interesująco. Wesoło gawędząc ruszyli przed siebie uliczkami Amsterdamu.

- Świetnie mi się z tobą rozmawia – przyznała – Mam wrażenie, że znamy się od lat, a nie od dwudziestu czterech godzin

- I vis a vis, jakby to powiedziała moja sekretarka – spojrzała na niego, jak na kosmitę – To dość specyficzna osoba. Jest mało kompetentna i niezwykle rozbrajająca. Jej powiedzonka stały się już w naszej firmie kultowe. I nie zwolniłem jej do tej pory tylko dlatego, że jest narzeczoną mojego przyjaciela - wyjaśnił

W chmurachWhere stories live. Discover now