VII. Słodko-gorzki powrót do domu

148 38 114
                                    

Danny westchnął ciężko, wtaczając się do swojego pokoju w akademiku. Opadł na łóżko bez życia i wtulił twarz w miękką poduszkę. 

— Co się stało? — zapytał Andy, jego współlokator.

— Poniosłem właśnie pierwszą klęskę w tym roku, a to dopiero początek — westchnął ciężko. 

— Tyle to i ja wiem. A coś więcej?

Policzki Danny'ego pokryły się rumieńcem wstydu. Nie chciał się przyznawać do tego, co się wydarzyło. Czuł się ogromnie niemęsko. Nie pierwszy raz dziewczyna wybrała wyjście z bardziej przystojnym, bogatszym młodzieńcem zamiast z nim, ale po raz pierwszy odmowa tak bolała. Bo chodziło o Lucy. 

Gdyby to jakaś inna panna mu odmówiła, zapewne ogarnąłby go smutek, lecz po krótkim czasie by minął. Jednak w przypadku Lucy porażka bolała podwójnie, a nawet potrójnie. Nie lubił nigdy chodzić z nią na filmy panny Durbin, bo niemożliwie go nudziły, podobała mu się jedynie muzyka, ale zawsze to robił, żeby było jej miło, żeby kontynuować zaczętą przed laty tradycję. A ona wolała tego gogusia, tego amancika Bóg wie skąd! I nawet nie dała mu szansy, by z nią pomówić, by przekonać ją, że powinna pójść z nim albo by wyznać jej, jakim człowiekiem jest Clive Roberts. Bo biedna Lucy chyba nie miała pojęcia, jakie tarapaty ją czekały, jeśli zbytnio zbliży się do tego mężczyzny. 

— Chodzi o tę Lucy z twojej wioski? — Andy spojrzał na niego przebiegle, na co Danny westchnął. 

— Tak. 

Opowiedział przyjacielowi w skrócie o wszystkim, nie mówiąc mu jednak o uczuciach żywionych wobec Lucy.  Andy nie musiał wiedzieć o całości tej sprawy, starczyło, by znał jej otoczkę, inaczej zapewne zacząłby robić sobie z niego nieprzyjemne żarty, a tego Danny do szczęścia nie potrzebował. Kiedy skończył opowiadać, ściskało mu się gardło. Może i był głupi, że tak się tym wszystkim przejmował, ale zachowanie Lucy naprawdę go bolało. 

— Jak na mój gust — zaczął Andy, mlaskając z niezadowoleniem — to ona albo jest pusta i niewarta twojej uwagi, albo naiwna i nie wie jeszcze, do czego zdolny jest nasz ulubieniec Clive. 

— Nie jest pusta — odparł Danny, ledwo ukrywając złość. — Ale naiwna... Oj, to już niestety tak. 

— No to pogadaj z nią, a nie będziesz się tu złościł.

— Wydaje mi się, że z nią już nie ma o czym rozmawiać — prychnął wściekle.

— Nie to nie. — Wzruszył ramionami Andy. — Twoja strata. Ale jak nie chcesz walczyć o swoją dziewczynę, to twoja strata.

Danny nic mu nie odpowiedział, choć miał ochotę krzyknąć, że Lucy nie jest jego dziewczyną. Oj nie, zresztą nigdy by jej nie nazwał w ten sposób. Dziewczyna była po prostu kimś, kto służył do pochwalenia się, do imponowania innym. A Lucy była jego przyjaciółką, której zawsze mógł się zwierzyć. Dlatego jej zdrada tak bolała. Bardziej, niż gdyby dokonała jej dziewczyna.

*

Lucy wróciła do pokoju i padła na łóżko z głośnym westchnięciem. Skóra cierpła jej na myśl o tym, w jakie miejsce chciał ją zabrać Clive. Dopiero co ułożone loki rozsypały się na poduszce, a czerwona szminka odbiła się na ramieniu dziewczyny. Siedząca na fotelu Judy podniosła się z miejsca i spojrzała na nią ze zdumieniem.

— Lucy? Co się stało?

— Nic — burknęła. — Nie chcę o tym mówić. Poczekaj, muszę się rozebrać, nie będę przecież gnieść ci sukienki.

To rzekłszy, wzięła z szafy piżamę i poszła do łazienki. Tam szybko przebrała się w swój za duży, ale bardzo wygodny strój do spania i zmyła z twarzy makijaż. Dopiero wtedy spod niezliczonych warstw malowideł, jak to nazywał kosmetyki jej tata, wyzionęła jej prawdziwa twarz. Teraz poczuła się w pełni sobą. Zostały jej jeszcze paznokcie, ale uznała, że szkoda by było zmarnować pracę Lindy, i zostawiła na nich krwistą czerwień. Najwyżej tata padnie jutro na zawał, kiedy je zobaczy. 

Wierzbowe WzgórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz