VIII. W kinie

157 37 109
                                    

Przez całą sobotę i niedzielę Lucy liczyła na to, że Danny przyjdzie z nią porozmawiać, ale srogo się rozczarowała. Nawet w kościele na nią nie patrzył. Dziadek zawsze powtarzał jej, że powinna skupiać się na nabożeństwie i na słowach kazania, lecz tego dnia się jej to nie udawało. Nie potrafiła zająć się czymkolwiek poza gorączkowym zerkaniem na Danny'ego. Po wyjściu ze świątyni chciała z nim pomówić, lecz młodzieniec odwrócił się ostentacyjnie, gdy tylko się do niego zbliżyła.

Z jednej strony mu się nie dziwiła. W końcu pogwałciła ich tradycję trwającą od lat, chciała współdzielić ich mały rytuał z inną osobą, którą dopiero co poznała. Danny mógł się przez to poczuć niechciany i odrzucony. Gdyby to ona znalazła się na jego miejscu, zapewne byłaby tak samo rozgoryczona. Ale to nie dawało mu prawa do takiego traktowania jej, zwłaszcza że wciąż szukała okazji, by go przeprosić.

Do Willowhill zawiózł ich ojciec Daniela, który uznał, że teraz jego kolej, skoro ostatnio to Fred jechał z dziećmi do akademika. Ta podróż była jeszcze gorsza niż piątkowa. Danny wesoło rozmawiał z ojcem, ale kiedy tylko pan Jack zwracał się do niej, młodzieniec milknął. Gdyby nie obecność ojca przyjaciela zapewne by się rozpłakała. Wtedy jednak pan Traherne powiedziałby o wszystkim jej rodzicom, a ona nie chciała im się tłumaczyć z tej sytuacji. 

Odetchnęła z ulgą, kiedy dojechali na miejsce. Pan Traherne zaproponował Lucy, że zaniesie jej walizki na piętro, ale odmówiła mu uprzejmie. Nie miała za wiele bagażu, a do tego wolała to zrobić sama. Pożegnała się z nim i podążyła na piętro. Danny przez ten cały czas nie wyrzekł do niej ani słowa.

W internacie czekała na nią Judy. Lucy zdumiała się, że dziewczyna była na nogach już o ósmej, umalowana i uczesana, skoro wykłady miały dopiero za godzinę. Zazwyczaj dopiero wstawała o tej porze albo nawet jeszcze później i zajmowała się makijażem.

— Cześć, kochana! Jak tam było w domu? — zapytała. 

— Bardzo źle — westchnęła Lucy, opadając na łóżko.

— Danny?

— Tak. Jego rodzice u nas byli, ale bez niego, a dzisiaj w czasie drogi zupełnie mnie ignorował. Nie chciał nawet porozmawiać, a ja zamierzałam go przeprosić.

— Nie przejmuj się, to głupiec, skoro się tak zachowuje.

Lucy uśmiechnęła się blado, choć nie podzielała zdania Judy. Danny po prostu nie mógł pogodzić się z tym, jak go potraktowała. To było wyjaśnienie całej tej sytuacji. Jedyne i słuszne.

Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Lucy jęknęła męczeńsko. Przeczuwała, że to Ginger przyszła wypytać ją o to, jak spędziła wolne dni. Nie miała na to najmniejszej ochoty. Najchętniej nigdzie by nie wychodziła i została tutaj, by płakać. Musiała jednak zmierzyć się z rzeczywistością. 

Judy podniosła się z łóżka i podeszła do drzwi. Lucy była jej za to niezmiernie wdzięczna. Koleżanka doskonale odczytywała jej nastroje. 

— Dzień dobry, Judy. Jest Lucy? Mogę? — W pokoju rozległ się miękki, aksamitny głos.

Clive.

— Czego chcesz? Zraniłeś Lucy i nie uważam, że powinniście się widzieć — odparła hardo Judy.

— Przyszedłem przeprosić. To jak, mogę wejść?

Lucy liczyła na to, że Judy zamknie mu drzwi przed nosem, lecz ona pozwoliła Robertsowi wejść. Wcisnęła twarz mocniej w poduszkę, mając nadzieje, że ignorowanie Clive'a sprawi, że Roberts zostawi ją w spokoju. Miała go już dość. Dużo lepiej byłoby, gdyby nigdy się nie spotkali. 

Wierzbowe WzgórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz