XVI

13.5K 680 34
                                    

Suzanne obudziła się wcześniej niż zwykle.Może dlatego,że była bardzo podekscytowana dzisiejszą randką?

Ubrała się,uczesała i zeszła na dół.Postanowiła być miła i przygotować śniadanie nie tyle dla Alice,ile dla Johna.No,ewentualnie dla nich obu,niech będzie.

Postawiła na stole bułki,ciemne pieczywo,warzywa i wędlinę.Zaparzyła również kawę i przygotowała filiżanki.

Kwadrans po siódmej w jadalni pojawił się John,jak zwykle elegancko ubrany.Był taki męski,przystojny i onieśmielający zarazem.

-Cześć ranny ptaszku-przywitał ją ciepłym uściskiem.

-Cześć,przygotowałam śniadanie-wskazała na stół-Smacznego.

-Nie trzeba było,Suzy.Mogłaś się wyspać.Sophie pewnie da Ci dzisiaj w kość...

-Sophie jest bardzo wyrozumiała-uśmiechnęła się i usiadła obok Johna,rozlewając kawę do dwóch filiżanek.

-Dziękuję-wziął jedną i upił łyka.

W tym momencie do jadalni szybkim krokiem weszła pani tego domu z głową uniesioną ku górze.

Suzy przewróciła oczami.

-Siadaj,Alice.Suzy przygotowała śniadanie-mężczyzna odsunął lekko krzesło i zachęcił ruchem dłoni.

-Zamierzasz się tak kawkować,kochanie?-zapytała przesłodzonym tonem.

Co jej się stało?To całkowicie nie w jej stylu.

John spojrzał na nią pytająco.

-Rozmawiałam przed momentem z Panem Friedrichem.Za kwadrans masz spotkanie.

-Spotkanie?-uniósł brew.

-Wyjaśnię Ci w drodze.Kawę wypijemy w firmie razem-mocno zaakcentowała ostatnie słowo.

Mężczyzna chwycił teczkę i wyszedł krok za żoną,zostawiając zdezorientowaną Suzanne samą.

Dziewczynie było trochę przykro,bo bardzo się starała i szczerze mówiąc chciała zjeść śniadanie w towarzystwie tego mężczyzny, nawet jeśli miałoby to odbyć się z udziałem jego zuchwałej żony.

Tymczasem siedziała sama w pustej jadalni przy stole zastawionym jedzeniem.Westchnęła.Jak zwykle nic nie szło po jej myśli.

Wypiła kawę i przegryzając bułkę wzięła się za przygotowanie mleka dla dziecka,które lada chwila miało się przecież obudzić.

Pół godziny później przyszła Marry i dziewczyna dziękowała Bogu,że wreszcie ma jakieś towarzystwo,bo rozmowa jedynie na poziomie dziewięciomiesięcznej dziewczynki potrafiła nieźle przytłoczyć.

-Suzy,mogę Cię o coś prosić?-zapytała gosposia,gdy zegar wybił godzinę dziesiątą dwadzieścia.

-Pewnie-uśmiechnęła się,podając pluszową zabawkę swojej małej podopiecznej.

-Będziesz szła z Sophie na spacer,prawda?

-Tak,za chwilę wychodzimy.

-Kupisz po drodze łososia na obiad?

-Jasne,nie ma sprawy-posłała kobiecie ciepły uśmiech-Chodź,Sophie.Czas na spacer.

Suzanne postanowiła w pierwszej kolejności zrobić zakupy,które zleciła jej Mary i tak właśnie uczyniła.

Spacerowały właśnie parkową aleją,gdy na drodze stanął im nie kto inny,jak Mark.Czy ten facet naprawdę nie ma do roboty nic innego,niż przesiadywanie w tym cholerym parku?!

Zaczekaj na mnie!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz