Suzanne obudziła się wcześniej niż zwykle.Może dlatego,że była bardzo podekscytowana dzisiejszą randką?
Ubrała się,uczesała i zeszła na dół.Postanowiła być miła i przygotować śniadanie nie tyle dla Alice,ile dla Johna.No,ewentualnie dla nich obu,niech będzie.
Postawiła na stole bułki,ciemne pieczywo,warzywa i wędlinę.Zaparzyła również kawę i przygotowała filiżanki.
Kwadrans po siódmej w jadalni pojawił się John,jak zwykle elegancko ubrany.Był taki męski,przystojny i onieśmielający zarazem.
-Cześć ranny ptaszku-przywitał ją ciepłym uściskiem.
-Cześć,przygotowałam śniadanie-wskazała na stół-Smacznego.
-Nie trzeba było,Suzy.Mogłaś się wyspać.Sophie pewnie da Ci dzisiaj w kość...
-Sophie jest bardzo wyrozumiała-uśmiechnęła się i usiadła obok Johna,rozlewając kawę do dwóch filiżanek.
-Dziękuję-wziął jedną i upił łyka.
W tym momencie do jadalni szybkim krokiem weszła pani tego domu z głową uniesioną ku górze.
Suzy przewróciła oczami.
-Siadaj,Alice.Suzy przygotowała śniadanie-mężczyzna odsunął lekko krzesło i zachęcił ruchem dłoni.
-Zamierzasz się tak kawkować,kochanie?-zapytała przesłodzonym tonem.
Co jej się stało?To całkowicie nie w jej stylu.
John spojrzał na nią pytająco.
-Rozmawiałam przed momentem z Panem Friedrichem.Za kwadrans masz spotkanie.
-Spotkanie?-uniósł brew.
-Wyjaśnię Ci w drodze.Kawę wypijemy w firmie razem-mocno zaakcentowała ostatnie słowo.
Mężczyzna chwycił teczkę i wyszedł krok za żoną,zostawiając zdezorientowaną Suzanne samą.
Dziewczynie było trochę przykro,bo bardzo się starała i szczerze mówiąc chciała zjeść śniadanie w towarzystwie tego mężczyzny, nawet jeśli miałoby to odbyć się z udziałem jego zuchwałej żony.
Tymczasem siedziała sama w pustej jadalni przy stole zastawionym jedzeniem.Westchnęła.Jak zwykle nic nie szło po jej myśli.
Wypiła kawę i przegryzając bułkę wzięła się za przygotowanie mleka dla dziecka,które lada chwila miało się przecież obudzić.
Pół godziny później przyszła Marry i dziewczyna dziękowała Bogu,że wreszcie ma jakieś towarzystwo,bo rozmowa jedynie na poziomie dziewięciomiesięcznej dziewczynki potrafiła nieźle przytłoczyć.
-Suzy,mogę Cię o coś prosić?-zapytała gosposia,gdy zegar wybił godzinę dziesiątą dwadzieścia.
-Pewnie-uśmiechnęła się,podając pluszową zabawkę swojej małej podopiecznej.
-Będziesz szła z Sophie na spacer,prawda?
-Tak,za chwilę wychodzimy.
-Kupisz po drodze łososia na obiad?
-Jasne,nie ma sprawy-posłała kobiecie ciepły uśmiech-Chodź,Sophie.Czas na spacer.
Suzanne postanowiła w pierwszej kolejności zrobić zakupy,które zleciła jej Mary i tak właśnie uczyniła.
Spacerowały właśnie parkową aleją,gdy na drodze stanął im nie kto inny,jak Mark.Czy ten facet naprawdę nie ma do roboty nic innego,niż przesiadywanie w tym cholerym parku?!
CZYTASZ
Zaczekaj na mnie!
Roman d'amour-John-szepnęła mu do ucha,czując nagły przypływ pożądania.-A Twoja żona? -Śpi.Nie martw się maleńka, nikt nie będzie nam dzisiaj przeszkadzał-przeniósł swój pocałunek na jej szyję i kierował się w dół tego jakże zgrabnego ciała. -Teraz jesteś tylko...