Noc.
Ciemna, zimna, głucha, ponura. Zdobił ją jedynie szelest liści i mieniące się na niebie gwiazdy. Ostry wiatr wzbierał się co chwila, mimo że było lato, a to mogło oznaczać zbliżającą się burzę.
Pomyślałabym, że idealnie, ale z drugiej strony... nie miało to dla mnie większego znaczenia. Jak większość dziejących się wokół mnie rzeczy.
Westchnęłam głęboko, gapiąc się w wodę, która była pode mną, kiedy siedziałam na oparciu barierek, a moje nogi zwisały, zataczając co chwila koła w powietrzu.
Kotwica w końcu wyląduje na dnie, pomyślałam. Właśnie w ten sposób się czułam - jak kula u nogi, jak zatrzymująca wszystkich kotwica. Byłam nikim, a jeśli już byłam kimś, mogłam nazwać siebie jedynie problemem, który dawno powinien zniknąć.
I tego dnia zamierzał.
Gdy zerkałam w dół na taflę wody, czułam niepokój. Klęłam w duchu, że nie wpadłam na lepszy pomysł niż skok z mostu. Miałam świadomość o lęku wysokości, a i tak poszłam do tego cholernego lasu. Co za masochizm.
Czas na zegarku leciał, a ja nie mogłam sobie już pozwolić na dalsze bicie się w pierś. Doskonale wiedziałam, że im więcej zwlekania, tym mniej pewności, że w ogóle odważę się skoczyć.
Jeszcze jeden głęboki wdech. Zamknęłam oczy, otworzyłam usta i wpuściłam zimne powietrze do płuc. Gdy wiatr zawiał w moją stronę i otulił twarz, dreszcze zaczęły przeszywać całe moje ciało. Zacisnęłam palce na barierkach tak, że prawie poczułam ból. W moim żołądku pojawił się nieznany ucisk, a serce zaczęło pośpiesznie łomotać. Nagłe, nieprzyjemne ciepło opanowało mnie do takiego stopnia, że zaczęłam czuć mdłości. Chyba właśnie dopadała mnie panika. A może to wątpliwości, jakich powinnam się wyzbyć?
Szybko pokręciłam głową, jakbym chciała wyrzucić z siebie to uczucie. Pozbyć się wszystkich wspomnień, jakie jeszcze gdzieś głęboko we mnie siedziały i powstrzymywały mnie przed jedyną słuszną decyzją. To życie, to miasto, ci ludzie... to wszystko mnie zrujnowało, ale nie chciałam już tego rozpamiętywać na nowo i przyprawiać się jeszcze o ból głowy. Czułam się niechciana, sama, beznadziejna. Właśnie tak miało być, nie mogłam tego zepsuć.
- Dobra, Fallon. - Szepnęłam do siebie. - Liczę do dziesięciu. Raz... dwa...
Rozluźniłam uścisk, a przy liczbie pięć całkowicie puściłam barierki. Mój oddech przyśpieszył. Przy ośmiu, byłam już tylko ja, woda oraz jej lekkie fale. Zacisnęłam powieki mocniej i zaczęłam pochylać swoje ciało ku niej, oddając się wiatru, który wiedziałam, że popchnie mnie bardziej, gdy przyjdzie na to odpowiedni moment. Byłam już gotowa runąć prosto na taflę i pozwolić naturze zabrać mnie do siebie, gdy niespodziewanie usłyszałam odgłos łamiących się gałęzi, a moje palce impulsywnie chwyciły się barierek, póki jeszcze była na to szansa.
- O kurwa! - prawie pisknęłam, widząc, jak ktoś przedziera się w moją stronę przez krzaki.
Ogarnęła mnie złość, ale również strach. To miał być mój dzień - dzień, w którym wszystko zakończę, ostatni czas sam na sam w miejscu, gdzie nikt nie miał prawa mnie znaleźć, a już na pewno nie tak szybko. W dodatku nie, kiedy będę w trakcie żegnania się ze światem, cholera!
Cały misterny plan w pizdu.
Zza roślin zaczęła wychylać się postać, która początkowo wyglądała, jak jakieś zwierzę polujące na swoją ofiarę. Skradała się, a gdy zauważyła, że patrzę w jego kierunku zrozumiała, że przykrywka jest już spalona i nie ma sensu, aby dłużej robić z siebie tajemnicę.
CZYTASZ
droga do domu
Teen Fictiondom może być miejscem, ale przede wszystkim... to uczucie, do którego zagubione dusze koniec końców znajdują drogę.