4. / cross your mind /

151 15 5
                                    


Carter stał na wzgórzu, opierając dłonie na biodrach i podziwiając niebo, które stawało się coraz bardziej bezchmurne. Pod wpływem wiatru jego koszulka unosiła się, a następnie przylegała do ciała, nakreślając mięśnie brzucha i klatki piersiowej. Przyłapałam się na tym, że badałam jego ciało zbyt długo, niż powinnam. Odwróciłam wzrok, zanim zdążyłby zobaczyć, jak znowu wgapiałam się w niego prawie jak te głupie nastolatki na szkolnym korytarzu, kiedy widzą kapitana drużyny sportowej i ślinią się, gdy tylko na nie spojrzy. Co by się stało, gdyby Carter źle odczytał moje intencje? Próbowałam się jedynie przyjrzeć, zapamiętać jak najwięcej szczegółów na wypadek, gdyby chciał mi coś zrobić, bo przecież nie z powodu jego atrakcyjnego wizeru...

- Pomyślmy!

Wyrwał mnie z mojej kolejnej wewnętrznej walki emocjonalnej. Potrząsnęłam głową, jakbym chciała wyzbyć się tych wszystkich głupich myśli, z jakimi toczyłam długi czas wojnę. Popatrzyłam na Cartera, który sama nie wiedziałam, kiedy znalazł się tuż przede mną, uniósł brwi i obdarował mnie lekkim, zalotnym uśmiechem. Zmrużyłam oczy, a na mojej twarzy pojawił się grymas.

- Świetnie - burknęłam - Właśnie na to masz czas.

- Nie, nie, nie, moja droga. - pokręcił głową - To byłoby za proste. - puścił mi oczko, szczerząc zęby w uśmiechu, po czym ruszył w stronę lasu.

Obserwowałam, jak odchodzi bezmyślnie licząc, że pobiegnę za nim. Gdybyśmy poznali się w zupełnie innych warunkach i byli innymi osobami z historią zapisaną inaczej niż w rzeczywistości, pomyślałabym, że nieumiejętnie ze mną flirtował.

- Co Ty robisz? Mieliśmy ułożyć jakiś plan!

Carter przystanął, po czym odwrócił się w moją stronę, dalej szeroko uśmiechając się. Miałam ochotę uderzyć go i zmazać ten wkurzający uśmiech, jaki towarzyszył mu przez cały czas.

- Jeszcze kilka godzin nie miałaś powodów do życia, Fallon. Wszystko przychodzi z czasem, trochę cierpliwości! - powiedział i rozłożył ręce, ponownie idąc w stronę lasu, a następnie znikając w gąszczu drzew. - Idziesz? - usłyszałam jego przytłumiony szelestem liści głos.

Prychnęłam głośno, patrząc pusto w las z niedowierzaniem. Rozejrzałam się po całej przestrzeni, w jakiej Carter zostawił mnie samą, poszukując odpowiedzi lub chociaż maleńkich podpowiedzi, jak znieść tego faceta. Najchętniej dowiedziałabym się, jakim cudem dałam się namówić na tę obłędną podróż, bo mogłam dać słowo, że ten facet umiał doprowadzać do szaleństwa. Zachowywał się, jak pies spuszczony ze smyczy, któremu wszystko wolno. Z drugiej strony, czy to nie właśnie o to chodziło? Cały sęk w tej chorej zabawie polegał na tym, aby wyzbyć się zasad, poczuć niepohamowaną wolność i wykorzystać życie maksymalnie, a potem trafić do grobu, ale niczego nie żałować.
Westchnęłam głęboko. Raz, dwa, trzy...
Zrobiłam krok przed siebie, a potem kolejne i kolejne, przyspieszając co chwila tempa, aż znalazłam się tuż obok Cartera. Szedł wolnym krokiem do wozu, kiedy ja sądziłam, że przebiegłam maraton, aby go dogonić mimo że dopiero, gdy zobaczyłam jego postać, zaczęłam biec. Musiałam przyznać, że nawet udało mi się zmęczyć.
Kiedy dotarliśmy do samochodu, Carter otworzył drzwi pasażera, gestem dłoni zapraszając mnie do środka niczym prawdziwy dżentelmen. Popatrzyłam na niego wymownie, wywróciłam oczami, a potem zajęłam należne mi miejsce, śmiejąc się w duchu. Nie wiedziałam, dlaczego Carter wywoływał we mnie takie emocje. Powinnam czuć się niepewnie w jego towarzystwie, być pełną obaw, że może mnie skrzywdzić, a tymczasem miałam wrażenie, że zaczynam się coraz lepiej bawić. Jedynie rozum podpowiadał mi, że to wcale nie jest dobre. Serce za to pragnęło więcej, bo wreszcie ktoś dodawał światła tej całej ciemności, jaka je ogarnęła. Nawet jeśli to było chwilowe, chciało się tym nacieszyć, chociaż ten jeden raz.

droga do domuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz