Rozdział 3 Płatek kwiatu

231 26 11
                                    

Choć sama ceremonia zaprzysiężenia odbyła się z należytym szacunkiem, a i bankiet można uznać było za stosunkowo spokojny — Wei Ying albo z własnej nieprzymuszonej woli zachowywał się stosunkowo grzecznie, albo właśnie przymuszonej — to leżąc w łóżku w Dormitorium* Lan Sizhui delektował się absolutną ciszą, przerywaną jedynie znajomym szumem wiatru. Przymknął oczy, obracając się na lewy bok. Choć niespodziewany spacer po lesie skutecznie odparował z niego wypity alkohol, wciąż czuł się nieco otępiały.

— Co ty właściwie w nim takiego widzisz? — Ciszę przerwał szorstki głos Lan Jingyi'ego.

Sizhui uchylił jedno oko, spoglądając na leżącą naprzeciwko niego sylwetkę drugiego chłopaka. Nie patrzył na niego, leżąc płasko na plecach z rękami założonymi na piersi i oczami wlepionymi w sufit. Coś w określaniu zwyczajów sekty Lan przez seniora Wei'a grobowymi, miało rację bytu. Jingyi w białej koszuli, rozpuszczonych, choć ułożonych równo na poduszce włosach i wbitym w sufit pustym spojrzeniu, rzeczywiście przypominał zwłoki złożone w trumnie.

Co ty właściwie w nim takiego widzisz?

Chciałby sam potrafić odpowiedzieć na to pytanie. Jin Rulan był... wyjątkowy, pod wieloma względami. Osierocony zaraz po narodzinach i wychowywany przez wujków, którzy do opieki nad dzieckiem niezbyt się nadawali, nie miał żadnych właściwych wzorców. Przez brak matczynej czułości stał się arogancki, zimny i nieprzystępny, traktując każdego jak potencjalnego wroga. Nie mając ojca, który nauczyłby go odpowiednich manier, często i z łatwością wpadał w złość, a sprowokowanie go było prostsze niż przecięcie mieczem pajęczyny. Do tego wychowywany w sekcie Lanling, która swego czasu słynęła z ekstrawagancji i swego rodzaju królewskości, wyrósł na prawdziwego zarozumiałego panicza z bogatego rodu.

A z drugiej strony był dzieckiem, które nigdy nie zaznało szczerej, bezwarunkowej miłości. Jeden z wujków był wobec niego, jak na gust Sizhui'ego, nieco zbyt wymagający, a drugi okazał się knującym za plecami wszystkich szaleńcem.

I może życie Lan Yuana wcale lepsze nie było. Rodziców nie pamiętał, zapewne zginęli podczas Kampanii Zestrzelenia Słońca, a pozostali przy życiu Wenowie, z którymi mieszkał na Kopcach Pogrzebowych, byli tylko cieniem jego wspomnień i zginęli nim zdążył na dobre wyryć sobie w głowie ich twarze. Choć wątpił, by po tylu latach mógłby kogokolwiek z nich pamiętać. Z tym że on nie był nigdy pozostawiony samemu sobie. Był przecież zakopujący go w ziemi Wei Wuxian, który uwielbia wypominać mu nazywanie Hanguang-juna tatą, Wen Ning, czyli chodzące wspomnienie jego rodzimego klanu, a także sam Pan Niosący Światłość oraz cała sekta Gusu. Mówiąc szczerze, pomimo niepewnego początku, mógł uznać się za prawdziwego szczęściarza.

— Sam nie wiem. Nadal pamiętam jak nazywaliśmy go prześmiewczo panienką Jin i śmialiśmy się z tego, jak łatwo się denerwuje. Nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób to... ewoluowało. — odpowiedział zgodnie z prawdą.

Jingyi prychnął w odpowiedzi. Sizhui spojrzał na niego, mrużąc oczy.

— Co takiego chciałbyś ode mnie usłyszeć? — zapytał niemal z wyrzutem. — Nie lubisz go i czegokolwiek bym nie powiedział, swojego zdania nie zmienisz.

Jingyi podparł głowę rękami.

— Masz rację, z tym że go nie lubię, ale jesteśmy ze sobą na tyle blisko, że chciałbym zrozumieć, co właściwie siedzi ci w głowie.

Niektórzy uważali, że z Lan Sizhui'ego można czytać jak z otwartej księgi. I było w tym ziarno prawdy, ale Lan Jingyi uważał się za jego najbliższego powiernika, a mimo to wciąż nie potrafił zrozumieć jakie myśli krążą w umyśle przyjaciela, gdy chodzi o Jin Rulana. On sam był dość prostolinijny — zadzierający nosa przywódca klanu Jin był irytującą personą, a jednocześnie była to jedyna rzecz, jaką w nim lubił — kogoś tak łatwego do sprowokowania, jak Jin Ling ze świecą szukać.

Dopiero po chwili zorientował się, że Sizhui ucichł. Leżał płasko na plecach z przymkniętymi oczami i wyglądał jakby zmorzył go sen. Jingyi z westchnieniem chciał się odwrócić na drugi bok, ale przerwał mu cichy głos przyjaciela:

— Prawda jest taka, że sam siebie nie potrafię zrozumieć — wyznał, wpatrując się w sufit. — Nie wiem, dlaczego lubię akurat A-Linga, a nie kogokolwiek innego... nawet ciebie.

Jingyi zesztywniał, spoglądając na przyjaciela nieobecnym wzrokiem. Nawet ciebie, co to miało znaczyć? Co miało znaczyć to nawet?!

Prychnął nagle i kierowany jakimś instynktem, bądź wciąż obecnym w organizmie Uśmiechem Cesarza, odezwał się zaczepnie:

— Nawet mnie? Błagam, świat musiał stanąć by na głowie, a okrutne trupy zmartwychwstać, byś miał u mnie w ogóle jakieś szanse.

Nieoczekiwanie Sizhui podniósł się na łokciach, przesunął w kierunku posłania drugiego chłopaka i nachylił się nad nim. Jingyi mimowolnie wstrzymał oddech i z szeroko otwartymi oczami lustrował z bliska twarz drugiego chłopca. Pierwszy raz mógł dostrzec, że w brązowych, jak kora drzewa, oczach przyjaciela znajdują się ciemniejsze kropki, a okalające je rzęsy są nadzwyczaj gęste i długie. Jego twarz omiótł ciepły oddech.


Lan Sizhui go pocałował.

Nie, pocałował to za dużo powiedziane. Ledwie musnął jego usta swoimi, bez żadnych prowokacyjnych gestów, tak delikatnie jakby na wargi położył mu płatek kwiatu.

Trwało to na tyle krótko, że sam gest Lan Jingyi rozpoznał, gdy Sizhui z powrotem położył się na swoim posłaniu, nie spuszczając z niego nieodgadniętego spojrzenia.

— I jak się teraz czujesz? — zapytał takim tonem, jakby chciał dowiedzieć się, jaka pogoda panuje na dworze.

— Wiesz co? Teraz myślę, że powinienem zacząć współczuć Jin Lingowi. — sarknął zwyczajowo, przewracając się na drugi bok, plecami do Yuana.

Chłopak westchnął.

— Dobranoc, śpij spokojnie — mruknął Sizhui, przymykając powieki i pozwalając zbędnym myślom odlecieć w najdalsze zakamarki.


Lan Jingyi tymczasem zastanawiał się, czy w jego ciele wciąż nie krąży alkohol, bo wszystko w środku piekło go, jakby dopiero, co wypił cały słoik Uśmiechu Cesarza.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dormitorium* - miejsce, w którym spali przyjezdni uczniowie sekty GusuLan (na potrzeby opowiadania uznajmy, że spali tam wszyscy uczniowie sekty)


Prawdziwa zabawa z przypisami zacznie się od kolejnego rozdziału :> 

Złoto-białe kwiaty || MDZS ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz