Rozdział 17 Zatruty owoc

85 13 7
                                    

Nikłe światło pomrugiwało delikatnie w ciemnym korytarzu.

W głowie Lan Jingyi'ego rozbrzmiewał niekończący się pisk - dźwięk zdawał się rozchodzić w całym ciele. I nie ustępował, nawet gdy odzyskiwał świadomość, a przynajmniej takie odnosił wrażenie, bo jego ciało zaczęło emanować fizycznym bólem. Choć w sumie nie mógł tego do końca nazwać bólem, bo choć odczuwał pewien dyskomfort, to uczucie było mu dotąd nieznane. Czuł, jakby całe stado gąsienic zdecydowało się, by pełzać pod jego skórą.

Zdawało mu się, że usłyszał kaszlnięcie – swoje? Kogoś innego? Nie był pewien, ale starał się wykorzystać tę niewielką dawkę świadomości, która próbowała przebić się przez otumaniony umysł i skupić na... czymkolwiek, co nie było tym okropnym piskiem lub pełzaniem.

Nie wiedział, jak wiele czasu minęło, gdy dźwięk w jego ciele zaczął ustępować, a pełzające uczucie stało się zarazem intensywniejsze, jak i mniej odczuwalne. Nie bez wysiłku udało mu się poruszyć powiekami, choć nie był pewien, czy rzeczywiście otworzył oczy – przed nim rozprzestrzeniała się bezkresna czerń.

Z jego ust miał wydobyć się jęk, lecz gdy tylko spróbował wydać z siebie cokolwiek, zaprzestał natychmiast, czując w gardle suchość i palenie – jakby ktoś zmusił go do połknięcia piasku, albo i całej pustyni Gobi! To jednak utwierdziło go w fakcie, że był przytomny. Teraz należało sobie przypomnieć, dlaczego w ogóle tę przytomność stracił i co, na Niebiańskiego Cesarza, się w ogóle stało?!

Po którymś z kolei razie był już pewien, że oczy otworzył, jednak gdziekolwiek się znajdował, panowała tam ciemność. Pisk niemal ustąpił, wciąż jednak rozbrzmiewając cicho z tyłu jego głowy – albo tak zdążył się do niego przyzwyczaić, że ten został z nim na dobre – a dziwne uczucie pełzania... cóż ono wciąż przy nim trwało odczuwalne i odległe zarazem. Próbował poruszyć palcami, lecz poczuł, jak palący ból przenika przez jego stawy. Gdy po raz kolejny próbował poruszyć dłonią, rozległ się metaliczny stukot. Poruszył znowu, tym razem drugą i ponownie usłyszał dźwięk metalu.

Znowu kaszel, choć tym razem wiedział, że nie należał do niego. Przełykając z trudem ślinę, próbował sobie przypomnieć, jak mógł znaleźć się w tej sytuacji?

Razem z Jin Lingiem oraz Niú Langiem wyruszyli na poszukiwania zagubionego Lan Sizhui'ego - fakt pierwszy. Szukali go na górze Gusu - fakt drugi. Z jakiegoś powodu dobrym tropem miała być rozpadająca się chatka Zi Shana - fakt trzeci. Czy udało im się ja odnaleźć? Czy był tam Zi Shan? I co ważniejsze, gdzie znajdował się Sizhui?

Tym razem rozległo się charknięcie, jakby ktoś z trudem próbował przełknąć ślinę. Lan Jingyi ignorując całe to okropne palenie i suchość, postanowił w końcu nieco zorientować się w sytuacji swoich towarzyszy.

— Niú. Ling. — zachrypiał, a gdy po chwili ciszy nie uzyskał żadnej odpowiedzi, spróbował ponownie.

Któryś z nich jęknął i chyba nawet próbował coś powiedzieć, ale Jingyi nie mógł niczego zrozumieć.

Gdy czucie zaczęło powracać do jego kończyn, poczuł wszechogarniający chłód i mdlącą wilgoć. Na dodatek coś lodowatego i ciężkiego trzymało jego nadgarstki oraz kostki. Łańcuchy?

— Gdzie my- argh! — Rozległ się słaby głos, w którym z łatwością rozpoznał Jin Linga.

— Jin Ling! — zawołał słabo Jingyi.

Usłyszał słaby jęk chłopaka i stukot metalu, gdy tamten najprawdopodobniej próbował się ruszyć. Nie omieszkał również przekląć.

— Gdzie... ugh... jesteśmy? — zapytał, a Lan spróbował zlokalizować, skąd dochodzi jego głos. Wyglądało na to, że Jin Ling znajdował się po lewej stronie.

Złoto-białe kwiaty || MDZS ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz