Rozdział 12 Zagubione myśli

180 19 12
                                    

Czy można nienawidzić cudzego szczęścia?

Owszem. Można nienawidzić uśmiechu na ukochanej twarzy z całego serca. Choć to mocne słowa Lan Jingyi nie mógł znieść szczęścia, jakim emanował jego przyjaciel od powrotu z Yunmeng. Bo wiedział co, a raczej kto, był tego powodem. I sama myśl o tym przyprawiała go o nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej.

Wiedział jednak, że nie mógł okazać przy Lan Sizhui'em słabości, bo choć wszystko w jego ciele i duszy rwało się ku chłopakowi, to postanowił dusić to w sobie dla dobra nie tyle swojego, ile samego Sizhui'ego. Wiedział i widział jakimi uczuciami darzył Jin Rulana i nawet jeśli to miało pozostać nieodwzajemnione (choć kto wie, co rzeczywiście wydarzyło się w Yunmeng), to tak długo jak w nich trwał, tak te uczucia niosły go ku górze i nie pozwalały opaść.

I nawet jeśli ich nienawidził, to wolał trwać we własnej udręce, niż pozwolić na upadek najdroższemu przyjacielowi.

— Zmarszczek dostaniesz od tego jak będziesz się tak wiecznie szczerzył. — powiedział Jingyi, patrząc kątem oka na pochłoniętego w lekturze skryptu z poezją Sizhui'ego. Pochłoniętego tylko na pozór, bo choć oczy miał utkwione w trzymanym zwoju, to nawet Jingyi mógł spostrzec, że nie skupiały się one na odczytywaniu znaków. A uśmiech przyjaciela sięgał jego uszu.

Chłopak odwrócił się na moment w jego stronę.

— Przepraszam, mówiłeś coś?

Przewrócił oczami, choć w rzeczywistości miał ochotę przewrócić coś innego. Pochylił się zamiast tego w jego kierunku i wpatrując się hardo w brązowe oczy, niemal zderzył się z nim nosem. Chłopak odwzajemniał jego spojrzenie wyraźnie skonfundowany, ale nim zareagował Jingyi już zdążył się od niego odsunąć. W dłoniach trzymał zwój, którym tak namiętnie delektował się jego przyjaciel.

— Oddaj to! — krzyknął spanikowany Sizhui, na co Jingyi uśmiechnął się zadziornie, rozwijając papier i jednocześnie odsuwając się od przyjaciela.

Chciałbym tak być przy Tobie. — zaczął czytać na głos:

Tak długo jak świat nam pozwoli.

Dopiero gdy góry opadną,

Koryta rzek wyschną,

Zimą deszcz zrosi ląd,

A śniegu napada w lecie;

Gdy Niebo złączy się z Ziemią;

Dopiero wtedy odejdę od Ciebie.*

W jednej chwili Jingyi miał ochotę, by każdy skrawek poezji na świecie został doszczętnie zniszczony.

— No już! Oddawaj to! — warknął zaróżowiony jak magnolia Yuan, odbierając od chłopaka swoją własność. — Pośmiałeś się, to teraz daj mi spokój.

— Nie mam pojęcia co takiego robiliście podczas twojego pobytu w Yunmeng, ale zachowujesz się jak dziewica, wzdychająca do obrazu koronnego księcia. Choć w tym przypadku powiedziałbym, że raczej księżniczki. — Bo najlepszą bronią jest atak.

To nie było tak, że chciał dogryzać przyjacielowi, ilekroć ten w tak otwarty sposób pokazywał swoje uwielbienie dla przywódcy Lanling, ale to osobliwe uczucie w jego wnętrzu wysyłało do jego wciąż zmieszanego własnymi uczuciami mózgu, sygnał alarmowy. A od dziecka uczył się, że jeśli grozi ci niebezpieczeństwo — atakuj. To jednocześnie uświadamiało go, że Sizhui od czasu tamtego wieczoru, zaczął zajmować coraz więcej miejsca w jego sercu i myślach. Wieczorami leżąc jednocześnie tak blisko i tak daleko, wspominał miękki dotyk jego warg, to jak w tamtym momencie pachniała jego skóra i ciemne oczy z plamkami, otumanione alkoholem, wpatrujące się w niego z niemal trzeźwą powagą.

Złoto-białe kwiaty || MDZS ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz